Króciutki w domyśle wypad z rana znów skończył się czterema godzinami w terenie. Postanowiłam zwiedzić głębiej obszar z postu niżej, ale i tym razem zwierzyny brak. Pomijając oczywiście ptaki - komplet sikorkowo - kowalikowy obecny, 3 mysikróliki (uwielbiam te cudeńka! A teraz wyobraźcie sobie, że mysik złamię nóżkę, która jest grubości połowy zapałki, albo i mniej. A pomóc trzeba. Jaki jest najlepszy i najlżejszy "gips" dla takiego maluszka? Dutka pióra! Sprawdzone w praktyce, działa :) ). Kruków co nie miara, parę kormoranów, gągoł, śpiewające trznadle, drozdy śpiewaki, dzwońce... I oczywiście wszechobecny klangor żurawi, który towarzyszył mi przez większość wyprawy.
Śladów zwierząt wszędzie pełno, odchody, sierść, rozkopane bagienka, ale najbardziej rozczulił mnie pewien konar, leżący na trasie przemarszu jeleni - nie wszystkie podnosiły nogi wystarczająco wysoko, więc i na konarze pełno było zarysowań od racic :)
W pewnym momencie przeleciały tuż nade mną 3 żurawie i skierowały się na pobliskie podmokłe tereny. W mej głowie zaświtała myśl, że może fajnie byłoby po cichu podejść ptaszyska i zrobić im parę dokumentacyjnych zdjęć. Teren, w który mnie zaciągnęły, był piękny! Ach, te brzozy! Został niestety po nich tylko szkielet lasu, ale za to jaki piękny...
Niestety, nie podołałam tym mokradłom. Przeceniłam swoje możliwości i nieprzemakalność moich butów, wiec po chwili miałam bagno w skarpetkach, a dalej było jeszcze gorzej. Dałam więc sobie spokój i obiecawszy, że wrócę tutaj w porządnych kaloszach, zawróciłam. Pokonałam kilkanaście metrów, wyszłam z bagna, i las w tym momencie chyba się obraził. Żurawie z krzykiem odleciały. Parę kruków mnie okrzyczało i poleciało dalej, na niebie zobaczyłam jeszcze parę czapli siwych. I zaległa cisza. Wszystkie sikory gdzieś znikły, nie odezwała się żadna sójka, wszystko przestało śpiewać. Atmosfera stała się bardzo ciężka, i poczułam, że chyba nie jestem tu już mile widziana. Wszystko zmieniło się dosłownie w ułamku sekundy, tak jakby las strzelił najnormalniejszego w świecie, kobiecego focha.
Cóż miałam więc zrobić - w tył zwrot i wracamy do auta. Śledzona już mniej przyjaznymi oczami drzew, które umyślnie podkładały mi konary pod nogi. I weź tu człowieku zrozum, o co takiej jednej brzozie z drugą sosną chodzi...
Edit. Przyleciał mój zaokienny grzywacz! Znaczy wiosna :)
Piękna, choć złośliwa, brzezina. Dokładnie taka sama, jak w Dolinie Biebrzy. Szkoda tylko, że bezłosiowa:)
OdpowiedzUsuńOj, szkoda, szkoda, też mi tego łosia brakowało :( Ale miejmy nadzieję że w pierwszy weekend kwietnia nadrobię, bo śmigam nad Biebrzę!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPowodzenia! Ja jadę pojutrze, ale raczej nie spodziewam się zbyt wiele.
UsuńKruki potrafią człowieka obserwowac i w dodatku wygadać reszcie gdzie on jest. Czaple do nas jeszcze nie przyleciały, a śpiewak śpiewa, ale nie mogeę go zobaczyć. Krzywa brzózka na przesiece piękna.
OdpowiedzUsuńAno potrafią, to przecież prawdziwy leśny patrol, przed nimi nic się nie ukryje :)
UsuńNo dokładnie o takich sytuacjach niedawno pisałem. Las czasami tak ma. Milknie i zamyka przed nami drzwi do swoich tajemnic:)
OdpowiedzUsuń