środa, 22 marca 2017

Nałogowiec na głodzie

Odkryłam właśnie granice swojego nałogu. Tym samym potwierdziło się, że od ptaków i przyrody jestem uzależniona, gdyż niedostarczanie w odpowiednim czasie pożądanych bodźców skutkuje narastającą frustracją i nocnym wyciem do Księżyca.

Niby takie nic. Ot, nie mam lornetki i aparatu. Błahostka.
Ha! Nic bardziej mylnego... Nie ma nic gorszego niż niemożność skorzystania z lornetki, kiedy tam COŚ SIEDZI. Niemożność skorzystania z niej, kiedy właśnie wszystko wraca z zimowisk i na niebie aż tłoczno. Więc mogłabym pojechać w wolnej chwili nad jezioro czy staw, ale nie pojadę w trosce o swoje samopoczucie i unikanie sytuacji stresujących - bo na pewno będą tam ptaki, a ja dostanę szału, kiedy nie będę mogła zobaczyć, czy przypadkiem nie ma tam jakiejś czajki towarzyskiej albo gęsi krótkodziobej. Więc siedzę w domu. Bo poszłabym do lasu, ale denerwuje mnie wycinka. Wsiadłabym na rower i pojechała na pole posłuchać żurków, ale znów boli mnie nadgarstek. I tylko czasem zawieszę się gdzieś na środku ulicy, bo zaśpiewał pięknie kos lub szpak, albo postanowię wpaść pod jakieś auto bo gęsi lecą. Czasem zastanawiam się, jak wyglądam z boku, kiedy tak stoję z siatami pełnymi zakupów nie wiadomo po co i wgapiam się w niebo, tarasując uczciwym ludziom drogę.

Więc sobie czytam po raz n-ty "Dwanaście srok za ogon", bo ma w sobie tyle piękna i uroku, że każde słowo smakuje się z osobna. Obkładam się Collinsem, "Ptakami Polski" i książkami Sokołowskiego, w międzyczasie znęcając się artystycznie nad żołną. Ale nie ukrywam, że mam powoli dosyć, mam coraz większą ochotę rzucić wszystko i iść w cholerę. I żałuję, że nie ma mnie teraz nad Biebrzą. Choć jakąś alternatywą będą święta spędzone w okolicach stawów milickich, mam nadzieję że tam też co nieco zobaczę (jeszcze mnie tam nie było).

Ale jak tylko człowiek zacznie się nad sobą użalać, to wszechświat zaraz zadba o twoje lepsze samopoczucie. Ot, przed chwilą zostałam z mojego stanu wyrwana na kolejną akcję z cyklu "Animal patrol", pt" Jeż rescue". Więc tu na tymczasie jeż, tu gołąb-sierota - i już człowiek nie ma czasu myśleć o głupotach, bo dziatwa chce jeść natychmiast! Do domu kurier przyniósł mi w końcu kilka ptasich budek, więc w weekend akcja zawieszania na naszej działce - może w końcu muchołówki zechcą osiedlić się w budce, a nie na lampie alarmowej, z której tak łatwo jest to gniazdo zrzucić...

A dla ubarwienia posta - kilka zdjęć z pogórza przemyskiego, które jakoś dziwnym trafem tu jeszcze nie wylądowały...Mam nadzieję, że utworzenie Turnickiego PN w końcu kiedyś dojdzie do skutku!





















sobota, 11 marca 2017

Zmysły

Przyznaję, czasem moje zmysły zwodzą mnie na manowce. Właściwie to całkiem często to robią. Czasami bardzo dobitnie odczuwam ułomność moich uszu, chociażby pod tym względem, że nie mogę poruszać małżowinami i precyzyjnie namierzać źródła dźwięku. Albo zdaje mi się, że słyszę jedną rzecz, a jest to zupełnie co innego. Przyzwyczaiłam się już do tego, że kruki robią mnie w konia wydając dziwne dźwięki ( np. piła do drewna lub kotek), choć nadal lekko podskakuję jak pracuję sobie spokojnie, myśląc, że jestem sama, a tu nagle Baśka zza ściany męskim, basowym głosem krzyczy swoje imię. Odkryłam również źródło dziwnych, delikatnych i lekko świergoczących dźwięków, z wybiegu bocianio-żurawiowego. To te dwa małe żurawie huncwoty sobie podśpiewywały pod nosem. Ich głos ma taką zdumiewającą właściwość, że stojąc 3 metry od nich człowiek ma wrażenie, że dźwięk dochodzi zza jego pleców. Albo z góry. Skądkolwiek, ale na pewno nie z żurawich gardeł! Teraz już są właściwie dorosłe, piękne i dumne, coraz rzadziej wydają te zabawne dźwięki.
Tydzień temu natomiast od rana coś się w ośrodku darło. Cienki, wysoki głos, intensywny, niosący się dość daleko. Brzmiało dziwne, mój katalog ptasich głosów w głowie takiego nie zawierał, więc jak głupia wpatrywałam się w gałęzie drzew i wypatrywałam nieistniejące ptaszydło. I co? Znowu zrobili mnie w konia, a właściwie jeden bardzo sympatyczny jegomość mnie w konia zrobił. Mały, dorastający, rozwydrzony do granic możliwości, wgryzający się w kalosze, potrafiący otwierać szuflady i lubujący się w zjadaniu endoskopów - pan wyder, we własnej osobie. Poniżej filmik - robiony telefonem z braku innych możliwości, przez szybę, bo wejść już się do niego nie da. Już przestał być małym słodkim dzieciaczkiem do wycałowania, teraz to prawdziwa, żądna rybiej krwi bestia! :)


Pierwsze grzywacze już wróciły, śpiewają na Jarotach, zaraz będą pisklęta wszędzie, i zaraz znów do fundacji zaczną przywozić małe nieopierzone sieroty. Już mi tęskno do zieleni, do ptaków (nie dość że nie mam aparatu, to i lornetki - zostawiłam inteligentnie w Toruniu...) i aż z sentymentu zaczęłam przeglądać stare filmiki z moich wakacyjnych, ponad miesięcznych praktyk w Albatrosie. Filmiki były robione przeze mnie docelowo do wstawienia na stronę fundacji, ale tu ich jeszcze nie było ;) Wszystkie ręce, kostki tudzież kolana na filmach są moją własnością :D 

Pierwszy filmik, najbardziej dla mnie rozczulający - dzieciaki! Małe pliszki wygrywają w kategorii "najbardziej urocze stworzenie świata".



Tutaj moja duma osobista - miesiąc siedzenia i masowania, rozciągania, i rehabilitacji tego małego pokraki. Poleciał :)



I zdecydowanie najprzyjemniejszy moment tej całej "zabawy". I znów ja we własnej osobie... Ech, krótki epizod mojej filmowej kariery, z cyklu zrób to sam - sam sobie wychowaj ptaki, sam sobie film nakręć i jeszcze sam w nim zagraj :D



Oby w tym roku też udało się uratować więcej ptaków niż mniej.

środa, 8 marca 2017

Przedwiośnie

Teraz wszytko jest takie szaro-nijakie. Przyroda zachowuje się jak człowiek, wstający leniwie o 5 rano do roboty. Niby to otworzył jedno oko, ale zaraz zamknął, niby już usiadł na łóżku, ale tak zawisł ze stopą nad kapciem i znów wpadł w letarg. Parę ciepłych chwil było w zeszły weekend, las znów zaczął pachnieć, sikory już dostają prawdziwego szału, ale teraz znów wiosna cofnęła się o krok. Ptaków co prawda zatrzymać nie da rady, pierwsze kosy już ćwiczą wieczorne trele, na niebie jeden za drugim lecą klucze gęsi (jak ja je uwielbiam! Mają w sobie coś na prawdę magicznego, niosą ze sobą obietnicę ciepła... Zawsze jak je widzę to uznaję to za dobry znak!), ale nie ukrywam, że mogła by już przyjść tak całkiem!

Mój rower już jest prawie doprowadzony do życia, niedługo będę mogła znów popracować nad kondycją i może dojechać w jakieś ciekawe przyrodniczo miejsca. Może do tego czasu mój aparat wróci z poniewierki, bo utknął w serwisie na dłużej, już 3 tygodnie go robią i zrobić nie mogą... Więc zdjęć dziś nie ma i trochę czuję się dziwnie, kiedy tak idę do lasu bez tego ciężaru. Choć może i dzięki temu więcej zwierząt wychodzi mi na spotkanie?

A sokoro nie robię zdjęć, to mam chociaż czas na rysowanie. Siadam sobie wieczorem na godzinkę, wyciągam kredki i rysuję. Kończę teraz bąka, choć bestia bardzo pracochłonna - całość oceniam na jakieś 30 godzin dłubania... Ale przy audycjach Sumińskiej czas bardzo szybko leci. Lubię słuchać tej kobiety, jest chyba jednym z bardzo niewielu weterynarzy, którzy na studiach nie rozstali się na zawsze ze swoją empatią. Chyba tylko jej audycje są w stanie przywrócić mi wiarę w ludzi, bo to co widzę w lecznicach, przechodzi ludzkie pojęcie. Zarówno ze strony właścicieli, którzy zdają się nie pojmować, że zwierze czuje ból i otwarta od tygodnia rana pooperacyjna lub guz wielkości pięści (który oczywiście urósł wczoraj) mogą boleć; jak i ze strony samych weterynarzy, którzy empatię zgubili już dawno temu i traktują zwierzęta jak przedmiot. Lub jak towar, jeśli chodzi o lekarzy od dużych zwierząt. A najzabawniejsze (i najbardziej przerażające) jest to, że wg niektórych psy w pseudo hodowli trzymane w chlewie, brudzie i smrodzie amoniaku to widok bardzo nie w porządku, ale świnia w takich warunkach na pewno jest zwierzęciem szczęśliwym i niczego jej nie brakuje. Albo konie - dla ludzi to normalne, że koń ma mieć duży boks, czystą słomę i duże pastwisko na którym będzie się pasł cały dzień, ale krowa już może być brudna, stać we własnych odchodach, być uwiązana na jednym stanowisku całe swoje krótkie życie. To straszne, że niektórym zwierzętom tak bardzo odmawiamy w naszych głowach prawa do jakichkolwiek uczuć... Wystarczy, że za czymś stoją pieniądze, to już dana istota przestaje być zwierzęciem a staje się towarem, nie ważne czy to krowa, koń, pies, kot... A jak jest towarem, to przestaje mieć jakiekolwiek prawa. Niech ktoś spróbuje trzymać kucyka jak krowę, to zaraz przyleci TOZ.

Cóż, pewnie niezbyt szybko się to zmieni, pewnie tego nie dożyję, ale może kiedyś ktoś się palnie mocno w łeb. Tak więc przedwiośnie to z jednej strony rodzące się życie, ale z drugiej - zaraz zaczną wstawiać nowe prosiaki do chlewni, zaraz zacznie się sezon rozrodczy wielu zwierząt gospodarskich, znów urodzi się mnóstwo cieląt na rzeź jako "produkt uboczny", bo krowa ma dawać mleko nam, a nie cielakom. Skaryszew za nami, część tych pięknych koni udało się wykupić, ale co z tego, jak zaraz urodzą się nowe źrebięta? W połączeniu z tym, że tną coraz więcej drzew, wszystkie drzewa wzdłuż drogi Bartąg-Warszawska są oznaczone (!), i  że strzelają już wszędzie, to wszystko sprawia, ze ta wiosna jakoś tak mniej radosna jest niż zwykle...
Ech, czasami lepiej by było nie wiedzieć i nie widzieć i żyć po prostu szczęśliwie.