wtorek, 7 listopada 2017

Las podzielony

Wybrałam się rano do lasu, bo obiecali mi mgły i słoneczko. I były i mgły, i słoneczko :) Pojechałam również z nadzieją na spotkanie z jeleniami, więc z braku laku dali mi pojedynczą łanię, ale teraz już wiem, że na więcej na tym terenie raczej nie mogłam liczyć. Tą piękną, rudopośladkową dziewuszkę spotkałam już na samym brzegu, choć obydwie z początku nie wiedziałyśmy, na co patrzymy. Wiatronoga wychylała głowę to na lewo, to na prawo, bo przecież COŚ tam szło.






Schowana za krzaczkiem spokojnie patrzyłam, jak dziewczyna kombinuje. Poszła trochę w prawo, i wyciąga tą smukłą łepetynę. Potem znów podbiegła z gracją, unosząc nogi jak na konkursie dresażu, pokazując, jaka to ona silna, piękna, zwinna i dobrym celem dla wilka nie jest!







Okrążyła mnie łukiem, obejrzała z każdej strony, i z taką samą gracją odbiegła w las. Ucieszyło mnie bardzo to spotkanie, rozpaliło ochotę na więcej - lecz niczego więcej już nie było. Oglądając wczoraj wieczorem mapy i zdjęcia satelitarne, myślałam, że to będzie super teren, pełen potencjalnych miejsc porannego żerowania jeleniowatych. Jakże się myliłam! Z bliska nie wyglądało to już tak wspaniale, a to za sprawą kilometrów ciągnących się wszędzie płotów, którymi było ogrodzone wszystko, co możliwe. Łaziłam tam dwie godziny, wciąż mając nadzieję, że płoty się jednak kiedyś skończą... Ale nic z tego! Przemierzałam ten dziwny las tylko i wyłącznie wytyczonymi przez ludzi drogami, mając za towarzyszy rozbrykane sikory. No i oczywiście kruki, dużo kruków, które znów miały darmowy posiłek - chyba jedyny gatunek, który całym sercem cieszy się z obecności w lesie panów ze strzelbami. Zdaje się, że zostało mi tylko przyzwyczaić się do tego, że za każdym razem w lesie towarzyszy mi huk wystrzałów. Chociaż boję się ich tak samo jak te zwierzęta, i tak samo zaczynam się w tym lesie zachowywać, lawirując między drzewami i chowając się w krzakach za każdym razem, kiedy lasem jedzie jakiekolwiek auto :( Zamiast spokoju i odprężenia wychodzę z lasu zła i przestraszona. Jak można mi coś takiego robić? Jak można niszczyć tą świętość, jaką dla mnie jest las?





poniedziałek, 6 listopada 2017

Leśny mózg

Takich nocy jak wczorajsza nie można nie wykorzystać. Bezchmurne niebo, ciepła noc, pełnia księżyca. Pojechałam więc ze znajomą koło 20 do lasu, z nadzieją, że może usłyszymy jakieś sowy lub inne nocne życie.

Bardzo lubię nocny las i jedyne, czego się w nim na prawdę boję, to inni ludzie. Ponieważ jednak był z nami duży pies, moje poczucie bezpieczeństwa znacząco wzrosło i pozwoliło cieszyć się nocnymi widokami. Niestety - w lesie po raz kolejny panowała niesamowita cisza. Żadnych szelestów, żadnych sowich śpiewów, nawet najlżejszego podmuchu wiatru. Miejscami zapach ściętych sosen mieszał się z ledwie wyczuwanym, słodkawym zapachem padliny - zapewne patrochy po przedwczorajszym polowaniu, do których tak ochoczo zlatywały kruki. Po raz kolejny miałam dziwne wrażenie, że nie chodzę po lesie, tylko po martwej sali pełnej drewnianych kolumn. Z początku zupełnie bez problemów, bez stresu, podziwiałam cienie rzucane przez drzewa, wypatrywałam nielicznych gwiazd, których nie zdołał przyćmić blask księżyca. Ale po blisko godzinie marszu las przestał być nam przychylny, i nie było to tylko moje zdanie. Trzy kroki dalej i nagle ogarnęło mnie silne wrażenie, że nie powinno mnie tu być, że tu już nie jestem mile widziana. Kolejnych kilka kroków i coraz silniejszy "ucisk", zjeżone włosy na karku, dreszcze na plecach. Wrażenie, że ktoś (lub coś) tam jest i patrzy... Decyzja spontaniczna i jednogłośna - zawracamy. Po przekroczeniu tej dziwnej "bariery" wszystko odeszło, rozwiało się, znów mogłyśmy cieszyć się pięknem nocy. Co jak co, ale swojej kobiecej (i po części jeszcze wciąż dzikiej) intuicji wierzę zawsze.





 Kiedy tak spacerowałam między uśpionymi drzewami, pomyślałam, że ten las jako całość bardzo niewiele różni się od równie złożonego zwierzęcego organizmu. To nie tylko grupa odrębnych przedstawicieli świata roślin, raczej sieć zależności. Czytając niegdyś książkę Patera Wohlleben'a "Sekretne życie drzew", byłam do niej nastawiona raczej sceptycznie. Nie neguję faktu, że drzewa są połączone podziemną siecią grzybni i własnych korzeni, ale straszliwie drażniła mnie pewność autora, jakoby każde z tych drzew "chciało" nawiązać kontakt z innym drzewem, dobrodusznie "dzieliło się" informacjami o potencjalnym zagrożeniu pod postacią owadów, "chroniło" młode drzewka podczas wzrostu. Tego nie robią nawet co niektórzy ludzie! Bardziej mnie przekonuje wyjaśnienie, że drugie drzewo zwyczajnie przypadkiem korzysta z tego, że sąsiad obok, dla własnych liści, wydziela dane substancje lotne, niż że owy sąsiad chce chronić drugie drzewo.

Wczoraj natomiast przyszła mi do głowy myśl, że być może rzeczywiście kryje się za tym coś więcej, bowiem mi osobiście drzewa, połączone podziemną siecią korzeni, bardzo przypominają neurony (nawet z wyglądu!). I tak jak każdy neuron z osobna jest po prostu zwykłą komórką i nie utożsamia się w żadnym momencie swojego życia z mózgiem (ani z innymi neuronami), bo po prostu żyje swoim życiem i jedyne co robi, to pochłania "biopaliwo" i spala je na drodze reakcji biochemicznych w swoim mitochondrium, tak samo może istnieje jakiś określony rytm przechodzenia impulsów pomiędzy poszczególnymi drzewami, lub fragmentami lasu. Być może w niektórych częściach lasu w określonym czasie to "przekazywanie danych", czy to przy pomocy gazów, impulsów elektrycznych, substancji chemicznych,  jest silniejsze, w innych słabsze, oddziałując jednocześnie na inne żywe istoty (które w środku działają dokładnie tak samo). Ta hipoteza zmiennego falowania "leśnego mózgu" mogłaby wyjaśnić to, dlaczego czuję się w niektórych jego fragmentach inaczej. Wówczas las po wycince przypominałby bardziej mózg człowieka z Alzheimerem, podziurawiony, z przerwanymi połączeniami...Jakże miło by było mieć taki gigantyczny encefalograf, zbadać nim Puszczę Białowieską i porównać chociażby z sosnową plantacją! To by było dopiero coś!

Gorzej, że powyższe rozumowanie w sposób nieunikniony prowadzi do hipotezy wewnętrznej leśnej świadomości, a tu już mój zbyt racjonalny momentami mózg zaczyna stanowczo hamować rumaki mojej wyobraźni!




sobota, 4 listopada 2017

Spokój

Czasem jest tak, że wychodzisz na spacer do lasu, a las daje ci dokładnie to, czego potrzebujesz. Nie chodzi mi tu o rzeczy materialne, o grzyby, jagody, zdjęcia czy obserwacje. Chodzi raczej o atmosferę, specyficzną wibrację drzew i liści, zbiór odpowiednich dźwięków, wiatru i wilgoci. Nie zawsze wiadomo, czego jest to kwestia - zdarza się, że mimo tych samych warunków atmosferycznych, jednego dnia las zdaje się być spokojny, innego dnia zły lub zmęczony. Czasem zmienia się to w przeciągu chwili, co sprawia, że mam ochotę zawrócić natychmiast. Lubię czuć las, tak samo jak lubię stanąć sobie w zacisznym miejscu, zamknąć oczy i poużywać trochę innych zmysłów, poza wzrokiem.

Dziś wieczorem las był moim lekarzem, psychoterapeutą i duchowym mentorem. Lekka szarówka, bez najmniejszego podmuchu wiatru. Cisza, przerywana jedynie z rzadka głosami sikorek lub nieśmiałym pukaniem kowalika. Stałam nad strumieniem i słuchałam jego delikatnego szumu, a mój zmęczony, poegzaminacyjny mózg chwila po chwili dopasowywał się do tego spokojnego rytmu. Cisza dookoła przełożyła się na ciszę wewnątrz mnie, kiedy to żadna myśl nie zaśmiecała mojego umysłu. Stan niemalże jak podczas medytacji, a uzyskany zupełnie bezwysiłkowo. Lubię bardzo takie chwile, bo wtedy o wiele bardziej czuję gdzie jestem i co dokładnie mnie otacza - mam niestety tendencję (jak pewnie większość ludzi) do częstego zamyślania się, co czasem skutkuje tym, że w ogóle nie pamiętam drogi z punktu A do punktu B...

Dziś więc wrzucam odrobinę koloru, odrobinę pięknych liści i odrobinę braku szczegółowości...