czwartek, 26 maja 2016

Gajośpiew szuwarowy

Zrobiłam sobie dzisiaj z rana krótki wypad nad jezioro Bartąg. Chciałam sobie przypomnieć stare ścieżki - przez pierwsze 2 lata studiów mieszkałam na osiedlu Zacisze, chodziłam więc prawie codziennie na spacery w tamte tereny. A są one dosyć specyficzne (dla mnie), chociaż bardzo typowe dla Warmii - wzniesienia i doliny z porozrzucanymi wkoło niewielkimi zbiornikami wodnymi, gęsto porośniętymi trzciną, gdzie wiosną i latem śpiewają wytrwale kumaki. Człowiek niestety wchodzi brutalnie w te tereny, budując coraz to nowe domy, kładąc asfalt, niszcząc wszystko. Nowe budynki rosną tam jak na drożdżach, wytyczane są ciągle nowe działki. I tak oto ludzkie budownictwo pochłania te perełki natury jak nie przymierzając wielki jamochłon. A ludzie spacerują sobie beztrosko po ścieżkach nie zważając na to, co dzieje się dookoła. Nie zachwyci ich widok błotniaka ani kani, nie będą podziwiać czajkowych piruetów, nie zwrócą uwagi na łęczaki, sieweczki, biegusy, cyranki, trzcinniczki i rokitniczki. Tylko przejdą dalej, jedno stado biegaczy za drugim, watahy matek z wózkami i luźne ławice dzieci na rowerkach. I tak się patrzą i zachodzą w głowę, po co ta dziewczyna siedzi w tych krzakach i gapi się bezmyślnie w trzciny? Jest tam co? A jeszcze ją kleszcze oblezą, i robactwo przebrzydłe we włosy powchodzi, fuj!
A ja sobie siedzę, z robactwem wszelakim w dysputy o sensie egzystencji wchodząc, i słucham, jak sobie gajośpiew szuwarowy, czy, jak kto woli, słowik sitowiec lub barsuczok, opowiada jakie życie jest piękne i jego własne bagienko również, bo i woda jest, i szuwary, a i do żabki blisko!


 "Rokitniczka czuje się na swoim ternie bardzo pewna i nie obawia się wrogów, przed którymi z łatwością może się ukryć, toteż przed człowiekiem nie ucieka i pozwala się obserwować na odległość kilku kroków"



 " Co prawda długo na jednym miejscu nie wytrzymuje i co chwila ginie w zieleni. Lot jej jest niepewny, podrygujący; dlatego też ptak zrywa się niechętnie i nie leci daleko"



" Samiec w porze godowej, gdy ponosi go temperament, podlatuje w górę i w locie śpiewa. Można go nawet zmusić do podlatywania i śpiewu, jeśli się rzuci w zarośla kamykiem lub w inny sposób spowoduje hałas. (...) Znajomi moi niejednokrotnie dziwili się, gdy im w taki sposób, jakby na rozkaz, demonstrowałem tego ptaka"



 "Najładniej rozbrzmiewa jej głos, gdy ptak śpiewa w cichą noc majową; ale ma to miejsce tylko w ciepłe i księżycowe noce."



" Głosy wabiące, w postaci krótkich urywanych tonów, są dość rozmaite, zależne od nastroju. 'Kląskanie jest zwykłym tonem wabiącym - pisze A. Brehm - chrapliwe 'szar' wyrazem niechęci, skrzekliwe kwaknięcie tonem przerażenia' "


"Młode w pierwszych dniach ukrywają się w najgęstszych zaroślach. Pierwsze upierzenie ich jest już tak trwałe, że mogą w nim odbywać wędrówkę jesienną; wobec tego pierzą się dopiero w Afryce"


Cytaty z książki Jana Sokołowskiego "Ptaki ziem polskich", Warszawa 1958.

środa, 25 maja 2016

Warmińskie Bieszczady, Bieszczady Warmińskie...!

Jest takie jedno przepięknej urody miejsce, około godziny drogi od Olsztyna, które osobiście uważam za raj. Dowiedziałam się o nim ponad rok temu, kiedy pojechałam tam razem z kołem entomologicznym szukać chrząszczy i motyli. Miejsce to zrobiło na mnie wówczas ogromne wrażenie i jedyne co kołatało mi się przez cały czas po głowie to to, że właśnie, magicznym sposobem, przeniosłam się w dzikie Bieszczady.
Żeby więc nie marnować całej Kortowiady na nicnierobienie, postanowiłam razem ze znajomą wybrać się tam ponownie. Trochę obawiałam się, że nie zdołam trafić w te same miejsca, którymi szłam kiedyś - wiadomo, jak samemu nie jest się kierownikiem wycieczki, to jakoś tak mniej pilnuje się trasy. Ale wyposażona w przerysowane z internetu mapy jakoś dałam radę :)
Lasy tam są wyjątkowe - głownie buki, graby, lipy, czasem dęby i brzozy, sosny bardzo niewiele. A że jest maj w pełni, to ogrom żywej zieleni po prostu nas przytłoczył! Uwielbiam chodzić wiosną po lesie. Chłonę wtedy tą zieleń wszystkimi zmysłami, w powietrzu aż czuć życie i energię. Ale jednak największą atrakcją tego lasu są strumienie. Woda raźno spływa między kamieniami, zwalonymi pniami drzew, kończąc ostatecznie swój bieg w okolicach stawów rybnych. Rzeźba terenu jest tam bardzo górzysta, co chwilę mija się kolejne wzniesienia i kotliny. Nie ma ścieżek, więc i nie ma ludzi, żadnych biegaczy, niedzielnych spacerowiczów, żywej duszy!
Niestety - ten rok jest bardzo suchy, a więc i "czynnych" strumieni było mniej, niż te 2 lata temu. A i te "działające" jakoś tak bardziej mizernie wyglądały.

Nasza dzielna towarzyszka podróży - wkomponowana idealnie w kolorystykę terenu :)


Ta zieleń przytłacza i ogarnia wszystko, jest wręcz namacalna!




Mchy, zgnilizna, rozkład, czyli to co lasołazy lubią najbardziej! 

Nic to jednak. Wędrówka wzdłuż takiego strumienia to już wystarczająca frajda. Ileż tam było przeróżnych mchów, ileż grzybów, ileż wszystkiego! Ach, gdybym tylko znała się na roślinach na tyle, żeby móc je oznaczyć... Pewnie przeszłam nie raz koło jakiejś rzadkości, nie zdając sobie w ogóle z tego sprawy.




Mała katastrofa. Skończyła się autostrada dla mrówek!
A to jest idealne odzwierciedlanie cyklu życia i śmierci. Jedno drzewo daje życie setkom innych stworzeń!


Strumień wyprowadził nas na łąkę, gdzie mogłyśmy podziwiać niesamowity spektakl - otóż nisko nad stawami rybnymi kołowały i krzyczały 4 dorosłe bieliki. Ileż one mają w sobie majestatu! Ileż dumy i dzikości! Jeżdżąc do Albatrosa oczywiście miałam szansę widzieć z bliska bielika, dotykać go i nawet karmić, jeśli odmawiał sam jedzenia, ale bielik na ziemi, w niewoli, wygląda inaczej. Mniej groźnie, mniej władczo, jakoś tak... jak duża kura. Ale kiedy rozpostrze skrzydła i wzbije się w powietrze... to jest dopiero coś! Zdjęć oczywiście nie mam. Tak mnie wmurowało z tą lornetką przy oczach, że dopiero jak poleciały to sobie uświadomiłam, że przecież mogłam im zrobić zdjęcia... Ale co się napatrzyłam, to moje!

Nad stawami zatrzymałyśmy się na popas. Słonko cudnie świeciło, nad wodą ganiały się śmieszki, łabędź niemy prowadził stadko piskląt. A ja po raz kolejny miałam spotkanie z niesamowitym chrząszczem - biegaczem zielonozłotym. To duży biegaczowaty, oczywiście drapieżny, preferujący raczej otwarte, trawiaste przestrzenie niż półmrok lasu. Już ostatnim razem miałam okazję go spotkać, w innej części tego terenu, ale teraz przeszedł samego siebie! Otóż on sobie po prostu na mnie wszedł, kiedy siedziałam na ziemi jedząc kanapkę, i wesoło pomachał mi czułkiem z mojego kolana! No już bardziej mi wyjść naprzeciw nie mógł :) Oczywiście, jak wszystkie Carabidae, i on jest pod ochroną.

Typowy drapieżca - patrzcie, jakie ma żuwaczki! I jak przystało na łowcę - kolory lasu :)



A po biegaczu naprzeciw wyszły nam daniele. Całkiem ładne stadko chodziło w wysokiej trawie, pasąc się spokojnie. Stałyśmy pod wiatr więc mogłyśmy bez przeszkód je obserwować i robić im zdjęcia. I nawet jednorożec był! :D

No dobra, półtorarożec, jakis tam zalążek drugiego jest :)
On jednorożec, za nim jednouszec...
Roślinność była na tyle wysoka, a one idealnie się maskowały, tak, że na początku wcale ich nie widziałyśmy!


A ten kolega (koleżanka?) się wycwanił. Zwęszył nas...
...i chociaż towarzystwo jadło spokojnie...
...on skubany nie chciał się uspokoić!
"bo tutej, cholibka, cuś się świenci!"
I już całe stado zaalarmowane. Nadpobudliwy kolega wygląda swoją drogą trochę jak lekko upośledzony drwal... :)
I po ptokach! A właściwie po danielach...


A potem... Potem zaliczyłyśmy jeszcze tylko mały kamienny krąg z nagrobkiem (na który dojdą tylko ci, co wiedzą gdzie szukać. W internecie współrzędnych nie znajdziecie, przynajmniej ja nie znalazłam), i lipy, i buki, i brzozy, i jeszcze raz lipy, i... Ach, było pięknie!!! Aż szkoda było wracać.

Hmmm... M4? Rodzice, trójka dzieci i kot!
Wilcy...
...i kamienne kręgi :)


I proste, strzeliste lipy! Mnóstwo lip!
A tutaj jeszcze kiedyś płynął strumień. W tym roku koryto wyschło...

A na koniec las obdarował jeszcze czosnaczkiem. Coby znużony wędrowiec miał po powrocie z czego obiad zrobić! Mówię wam, ziemniaczki z masełkiem i jajko sadzone posypane posiekanym czosnaczkiem, albo serek wiejski z czosnaczkiem to sama przyjemność :)

A żeby Kortowiada była jeszcze fajniejsza, to w sobotę spłynęliśmy grupowo kajakami Łyną z Bartąga do Lasu Miejskiego. Dlatego też w niedzielę rano byłam obrazem nędzy i rozpaczy, z zakwasami w całych rękach od wiosłowania, w całych nogach od łażenia po "Bieszczadach", dodatkowo z odciskami i zadrapaniami wszędzie gdzie się tylko da i z nadwyrężonym ścięgnem w stopie. Więc mimo że moje nogi gnałyby dalej i dalej, to nawet gdybym chciała zrobić przerwę w nauce (taaak, nie ma to jak robić kolokwia po Kortowiadzie...) i pohasać trochę po lasach, to nie mogłam bo ledwo do sklepu mogłam dojść...
Ale! Zaczynamy nowy długi weekend, moja stopa już z grubsza działa, więc pewnie ponadwyrężam ją jeszcze trochę!
A w Warmińskie Bieszczady wrócę jesienią, jakże tam musi być pięknie, kiedy drzewa się złocą!

czwartek, 12 maja 2016

Poleżenie żurkowe

Dzisiejszy post oddaję w całości żurawiom. No, prawie w całości. Zasadniczo, do napisania nie mam zbyt wiele. Maj jest, zmęczony i zestresowany student potrzebuje więc ruchu i natury sto razy bardziej niż zwykle. Tym bardziej, jak trzeba na takie okazje czekać i czekać... Dzisiaj więc na spokojnie. Chora i chrychająca (tak tak, wszystko to wina stresu i niedosypiania) skoczyłam rowerkiem na Stary Dwór, coby w spokoju pokontemplować Naturę. Ostatecznie skończyło się na tym, że razem ze znajomą leżałyśmy pokotem w trawie i grzałyśmy kości. A trzcinniczki śpiewały, czajki robiły kółeczka na niebie, panowie kukułkowie ganiali się po krzakach,a żurki... żurki się pasły obok nas, tak samo ciesząc się ze słońca i bogactwa apetycznej łąki.
Żyć nie umierać!

















I jeszcze jedno - spotkałam roślinkę, której dawno nie widziałam - kuklik zwisły. Przepiękny, a jednocześnie bardzo wartościowy pod względem zielarskim - działa ściągająco i przeciwzapalnie.
A tak swoją drogą, zaczynam dostrzegać podobieństwo między mną a tymi żurkami - coraz częściej idąc do lasu czy na łąkę, pasę się na niej tak jak one ;) Bo tu bluszczyk kurdybanek, tutaj jasnota, tam szczawik czy inny podagrycznik...




Mogłabym tam zostać na całe życie i jeden dzień dłużej ;)