środa, 17 lipca 2013

Król i królowa

 Spanie dłużej niż do wschodu słońca powinno być prawnie zakazane. Jak można świadomie rezygnować z najpiękniejszego widowiska świata? Z widoku promieni słonecznych, wesoło igrających na kroplach rosy? Saren i zajęcy bez strachu wychodzących na pole? Pięknych i majestatycznych borsuków, przechadzających się jak gdyby nigdy nic środkiem leśnej ścieżki? No i te dźwięki... Dźwięki budzącego się życia, radosne śpiewy, pośród których kos według mnie daje najpiękniejsze koncerty. Tyle dźwięków, a jednocześnie można powiedzieć, że panuje wtedy absolutna cisza. Nie słychać samochodów, ludzie śpią jeszcze głęboko, przez chwilę można pomyśleć, że idzie się przez wyludniony świat. Czyż to nie piękna wizja?
 Spędziwszy ponad dwa tygodnie w samotności na działce w końcu odżyłam. Zapomniałam o pośpiechu, odkryłam na nowo, jak cudowne może być zwykłe nicnierobienie, wylegiwanie się godzinami w słońcu, słuchając dźwięków Natury. Przez ten czas zżyłam się z lasem, chodziłam godzinami między drzewami i podglądałam dzikie życie. Ani razu nie widziałam ludzkiej twarzy i było mi z tym bardzo dobrze. Do szczęścia brakowało mi tylko pięknych, rozgwieżdżonych, sierpniowych nocy - teraz prawdziwej nocy właściwie nie ma.
 Myślę, że to, co można zobaczyć wstając o świcie, jest sztuką o wiele piękniejszą, niż jakiekolwiek dzieło ludzkich rąk. Niech będzie błogosławiony wynalazca aparatu fotograficznego!
Wędrówkę o świcie rozpoczęłąm jak zwykle z tego samego miejsca. Nigdy nie planuję, dokąd danego dnia się udam. To nogi mnie niosą i zawsze trafiam tam, gdzie dzieją się najciekawsze rzeczy. Minuty przed wschodem słońca obfitują w srebro. Czuć jeszcze chłód nocy, rosa nie zdąży wyparować, więc tworzy najpiękniejszą biżuterię dla wszystkich, nawet najzwyklejszych roślin.

 Trzeba się spieszyć, bo chwile te nie trwają długo. Zaraz bowiem zza horyzontu wyłania się słoneczna tarcza, oblewając świat złotem. Szczególnie w lesie, przefiltrowane przez niezliczone igły i liście, światło to daje niezwykły efekt.
Liście drzew podświetlone przez wschodzącą gwiazdę nabierają niesamowitej zieleni. Parę godzin później świat znów będzie normalny, a liście stracą ten niespotykany urok. Czasami odnosi się wrażenie, że drzewa specjalnie wyciągają gałęzie, niczym zielone ręce, żeby złapać pierwsze promienie słońca i rozgrzać drewniane kości.

Wędrując przez las nie myślałam, że trafię w jeszcze piękniejsze miejsce. Ba, był to dopiero delikatny wstęp do tego, co mnie czekało! Z lasu wyszłam na łąkę. Najpiękniejszą i najbardziej magiczną łąkę, jaką widziałam w życiu. Królestwo pająków, przędących nici wszędzie i w każdym kierunku. A nie ma nic piękniejszego na świecie, niż zroszona pajęcza nić, podświetlona wschodzącym Słońcem. Z resztą, co będę dłużej gadać - zdjęcia mówią wszystko.




Czyż może istnieć chaos piękniejszy od tego poniżej?
Chyba nie.


I wydawać by się mogło, że to koniec cudów na dzisiaj, prawda? Ale gdzie w takim razie jest obiecany król i królowa? Są. I czekają. Spełnienie moich najśmielszych marzeń, najbardziej dystyngowane spośród polskich ptaków. Żurawie! Dwa piękne żurawie, dostojnie chodzące po zamglonym polu i ogłaszające doniosłym głosem wstający dzień. Z wrazenia aż trudno mi było zrobić zdjęcia. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę się mogła pochwalić fotografiami żurawi. Jak, skoro mój najdłuższy obiektyw ma ogniskowa tylko 300mm? Fotografowie dzikiej przyrody wyśmiali by taki sprzęt. A jednak się udało :)






Absolutnie cudowne spotkanie. Sama do końca nie wierzę, że to była jawa, a nie sen. Ich magiczny klangor słyszę w uszach do dziś. Na pożegnanie podzielę się jeszcze zdjęciem wdzięcznego kwiatu pól i łąk, tak samo królewskiego jak para żurawi. Miłego dnia!

niedziela, 26 maja 2013

Otworzyłam oczy w środku maja

Tak, czas leci nieubłaganie, dzień za dniem, ani się człowiek spostrzeże a tu już lato w pełni. Nawet nie zauważyłam kiedy to drzewa pokryły się taką ilością liści, a wszędzie rozkwitły kwiaty. Za to zauważyłam, jak bardzo różni się przyroda w tych samych dniach w różnych obszarach kraju. Podczas gdy w Olsztynie liście dopiero zaczynały wzrastać, w Toruniu wiosna była już w pełni. I z dnia na dzień Olsztyńska przyroda zachwyca mnie coraz bardziej. Jest tak bardzo inna, żyje tu tyle nieznanych mi dotąd zwierząt... Zdarzyło mi się ostatnio przesiedzieć dwie godziny nad maleńkim zbiorniczkiem wodnym ( właściwie kałużą) słuchając śpiewu kumaków nizinnych i obserwując kłębiące się w wodzie kijanki i mnóstwo larw "wodnych potworów". Za to nocami zachwyca mnie niestrudzony słowik, śpiewający nawet podczas gwałtownej burzy z ulewą i piorunami ( niezapomniane przeżycie - samotny śpiewak na czubku drzewa, a wokół orkiestra z grzmotów i szelestu padającego deszczu...). Rankiem budzę się razem z kosem, po południu obserwuję zaś uwijające się stadko 4 sójek. Wszystko pięknie, tylko gdybym miała więcej czasu...
Tymczasem publikuję parę zdjęć jeszcze z majówkowego wypadu na działkę.
Zdecydowanie prym wśród wiosennych kwiatów wiedzie magnolia. Zawsze podziwiam stare drzewa obsypane setkami tych wielkich kwiatów, nigdy nie omieszkam też zerwać jednego i paradować po mieście z kwiatem wpiętym we włosy :) Nasza magnolia to jeszcze młodzik - w tym roku miała zaledwie 2 kwiaty.
Jabłoń i modrzew też ochoczo wypuszczały liście. Ten nasz jest już ogromny, nawet nie zauważyłam, kiedy tak wystrzelił do góry. W ogóle porównując obecny stan ogrodu z tym sprzed 5 lat nie mogę się nadziwić - wszystkie rośliny podwoiły swoją wysokość, zrobiło się na prawdę pięknie.
Niemałym zaskoczeniem były szafirki - posadziłam je zeszłego roku z małą nadzieją na sukces ( w końcu nasza "gleba" to praktycznie sam piasek), a tu niespodzianka.

Bardzo ucieszyłam się też z widoku naszego kochanego jaszczura o imieniu Napoleon. Zaprezentował się w pełnej krasie, a rodzina podobno tydzień temu widziała go w towarzystwie Marysieńki, wybranki serca, nieco z resztą zaciążonej :)
Napoleon chyba był nieco zszokowany wiadomością, ze zostanie ojcem... Trzeba było się pilnować, kochany! :D

Las również tętni życiem. Uwielbiam spacerować boso po młodej, leśnej trawce i chłonąć wszechobecną zieleń. Tylko wiosną las jest tak piękny i wesoły, tak rozśpiewany i pełen życia. Mam nadzieję, ze w tym roku będzie łaskawy dla wszystkich leśnych stworzeń i ich dzieci.

Na dzisiaj tyle. Chciałabym więcej, ale studia na razie pochłonęły mnie w całości. Zbliża się sesja, więc moje spotkania z naturą muszę ograniczyć do 15-minutowego spaceru rano i wieczorem. Ale koniec się zbliża ( miejmy nadzieję, ze nie ostateczny) i 25 maja powinnam być wreszcie wolna. Obawiam się, że wtedy pójdę do lasu i nie wrócę przez tydzień :)

środa, 27 lutego 2013

Wiosna nadchodzi!

Dzisiaj niewątpliwie zapachniało wiosną. Na dworze w cieniu zaledwie 3 stopnie na plusie, ale za to w słońcu +25. Po raz pierwszy od dawna mogłam wyjść na balkon bez zakładania kurtki i szalika. Stałam boso, wystawiając twarz do słońca i słuchając pierwszych wiosennych ptasich śpiewów. Zewsząd dochodził mnie dźwięk spadających kropel - grube połacie śniegu wreszcie się topią. Nawet patrząc na mojego kota widzę wiosnę - znów pojawiły się kłęby futra latające w powietrzu i osiadające dosłownie wszędzie. Jednak pomimo wiosennej aury rośliny jeszcze głęboko śnią, chociaż gdzieniegdzie można spotkać kwiaty :)
Nic to, że z zeszłego roku. Tak samo pięknie ozdabiają świat, jak te żywe i świeże. Chociaż w te świeże też się zaopatrzyłam - na stole w mieszkaniu stoi wazon z uciętymi gałęziami wiśni z mojego ogrodu, które już teraz pięknie zakwitły na biało.
Z kolei modrzew też pokazał swoje smukłe, bezigłowe oblicze. Jednym słowem - urocza prostota.
 A w szarej jeszcze rzeczywistości lasu można dostrzec już jakieś żywsze kolory - żółte porosty pięknie ozdabiają surowe pnie drzew.
Więc mimo że na wiosnę trzeba jeszcze troszeczkę poczekać, wystarczy wysilić wzrok, a szara rzeczywistość nabierze niebanalnych kształtów i kolorów!

czwartek, 24 stycznia 2013

Winter forever

Zima nie zamierza się skończyć, niestety. U mnie temperatury osiągają teraz poziom -16 do -18 stopni, co napawa mnie lekkim strachem. Na szczęście samochód nie odmawia posłuszeństwa, jeszcze.
Korzystając jednak z zimowej aury, wybrałam się na łowy fotograficzne.






Pani róży się wyraźnie pospieszyło. Zima definitywnie nie zamierza się skończyć w najbliższym czasie.

niedziela, 20 stycznia 2013

Raniuszki!

Niedziela. Bardzo piękny czas, aby zamiast grzecznie uczyć się do sesji, wyjść z aparatem na spacer. O 12 ubrałam więc się ciepło, wzięłam aparat, zamknęłam drzwi domu, w którym została moja piękna, schroniskowa koteczka i poszłam w świat. Od progu powitały mnie spore zaspy śniegu i białe, padające płatki. "Przydało by się jeszcze słońce" pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Osiedle, na którym mieszkam leży na samym skraju miasta, więc blisko stąd do jeziora, łąk, pól i lasów. Po 5 minutach marszu byłam już pomiędzy wielkimi drzewami, rosnącymi wzdłuż pięknej, białej alei. Co chwilę spotykałam rodziców z dziećmi, które korzystały z zimowej aury zjeżdżając na sankach. Ja tymczasem zmierzałam nad jezioro, całkiem teraz zamarznięte. W oddali, na tafli lodu widać było wędkarzy łowiących ryby,na zaśnieżonej plaży nie było jednak nikogo. Przystanęłam na chwilę, ponieważ uwagę moją przykuły baraszkujące na drzewach sikorki. Zawsze podziwiam ich zwinność i energię - są prawdziwymi nadrzewnymi tancerzami. A przy tym są urocze - któż nie lubiłby naszych sikorek? W obserwowanym przeze mnie stadku z początku widziałam tylko bogatki. Jednak po chwili, pośród kilkunastu żółtych brzuchów zobaczyłam niebieski przebłysk skrzydełek... Czyżby modraszka? "Nie, to niemożliwe" pomyślałam sobie. Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze sikory modrej. A jednak! Jedna podleciała na chwilę bliżej, tak, że wyraźnie mogłam zobaczyć jej pięknie niebieskie skrzydła. Ucieszyłam się jak dziecko. Z wrażenia nie zdążyłam jednak zrobić zdjęcia - skostniałe palce nie zdążyły nastawić ostrości, a modraszki po chwili już nie było. Nic to jednak! W tym stadku czekała na mnie o wiele większa niespodzianka. Coś, na co czekałam przez całe życie. Nagle, stojąc pod drzewem, dostrzegłam małego, biało - brązowego ptaszka siadającego na gałęzi nad moją głową. Szybko skierowałam w jego stronę obiektyw i oniemiałam z wrażenia. Oto przede mną siedział najprawdziwszy raniuszek, z krwi i kości. Piękna, puchata, biała kuleczka z czarnymi oczkami i malutkim dzióbkiem. Enrgii miał jeszcze więcej niz sikorki - przeskakiwał z gałązki na gałązkę z iscie małpią zwinnością. Nie był jednak sam - dostrzegłam jeszcze co najmniej 5 innych raniuszków. Wszystkie tak samo piękne i cudowne. Byłam w siódmym niebie. Zdążyłam na szczęście uwiecznić je na kilku fotografiach. Nie są może tak piękne, jak bym chciała, ale są ewidentm dowodem na moje spotkanie.  Kiedy napatrzyłam już się na baraszkujące raniuszkowo-sikorkowe stadko ( a trwało to dosyć długo - ciężko było mi je opuścić, mając w perspektywie długie godziny nauki do sesji) poszłam dalej. Szczęśliwa jak nigdy.Marzenia się spełniają! To wspaniałe uczucie ujrzeć wreszcie na własne oczy ulubionego ptaszka. W tym momencie nawet pantera mglista nie sprawiłaby mi większej radości niż widok raniuszków. Wróciłam do domu 1,5 godziny później, niż sobie planowałam. Ale co jest ważniejsze - biofizyka czy raniuszki? :D

A oto parę ujęć tych cudeniek:

Zimowe marzenia

Środek zimy. Grube warstwy śniegu leżą na niegdyś zielonych łąkach i polach, przykrywają karoserie samochodów, skrzypią pod butami przechodniów. Mróz gryzie w poliki, a myśli wciąż wybiegają do wspomnień o lecie, o kwitnących kwiatach, śpiewających ptakach, fruwających motylach...Siedzę więc przed oknem, obserwując spadające płatki śniegu i rozmyślam...

***

Świt. pierwsze, delikatne promienie dotykają kłującymi igiełkami świat. Wbijają się w mrok i chłód nocy, spychając ją do najciemniejszych zakamarków lasu. Przebijają na wskroś gęstą zasłonę mgły, odkrywając rozległe łąki i pastwiska, gdzieniegdzie poprzecinane polami i lasami. Głaszczą po kolei każdą roślinę, każdy zmarznięty pąk. Na szarych płatkach maków znów pojawia się rumieniec, jakby były one zawstydzone obecnością Słońca. Srebrzyście lśnią kropelki rosy na zielonej trawie, przystrajając ją w diamenty. Jest chłodno. A ja siedzę na łące pośród zwiewnych turzyc, chciwie wystawiając twarz do naszej gwiazdy. Czuję delikatne ciepło na zamkniętych powiekach, rozkoszuję się nim, czerpiąc energię na cały dzień. Nie otwieram oczu. Jeszcze nie. Słucham. Słucham radosnego zaśpiewu kosa, szczerze cieszącego się z nastania dnia. Chwilę potem dołącza do niego czyżyk, gdzieś daleko w lesie słychać baśniową pieśń wilgi. Z chwili na chwilę las i łąka rozbudzają się coraz bardziej. Słyszę szelest liści, poruszanych delikatnym wiaterkiem, spadające co chwilę krople rosy. Czuję życie, przede mną, za mną, we mnie. Ja jestem światem, świat jest mną. Otwieram oczy, na mojej twarzy pojawia się błogi uśmiech. Piękno jest wszędzie. Z zachwytem patrzę na leśną ścieżkę, która zaczyna mienić się złotem. Mgły już zanikły, pochowały się w cieniach, zabierając ze sobą wszystkie nocne strachy. Ciepło rozgrzewa moje zmarznięte kości, czuję się rześka i szczęśliwa. Las i łąka nie tracą ani chwili - ptaki uwijają się wśród gałęzi, zafrasowany bąk przelatuje gdzieś koło moich bosych stóp, na delikatnych kwiatach firletki suszą skrzydła rusałki. Życie! Czuję, jak wstępuje we mnie dzikość, rozpiera energia. Biegnę przed siebie, z radością w sercu, płosząc przycupnięte w wysokim zbożu sarny. Życie! Wbiegam w las, zatrzymując się tylko na chwilkę przy dorodnym krzaku soczystych jeżyn, ociekających rosą. Życie! Nie widzę już ścieżki, nikt mnie nie znajdzie. Jestem całkiem sama, w lesie który znam i który kocham jak własny dom. Nie wrócę stąd prędko. Jest przecież tyle rzeczy do zbadania. Kto dziś odwiedził leśny wodopój? Jak mają się prześliczne pisklęta muchołówki? Jakie łapy stąpały po polu, zostawiając głębokie i duże ślady? Z uśmiechem na ustach znikam za pniem dostojnej brzozy, która delikatnie szumi swoimi zielonymi liśćmi. Kiedy wrócę, mając już pół dnia za sobą, oni dopiero będą otwierać oczy i wygrzebywać się spod ciepłych kołder. Narzekając, dlaczego wstawać muszą tak wcześnie.