niedziela, 7 stycznia 2018

Obserwacje statyczne

Dziś kolejny post z cyklu "Nie mam czasu, a muszę do lasu". I chociaż z chęcią poszłabym na kilka godzin wędrówki i zatopiła się w głębi warmińskiej puszczy, to stać mnie co najwyżej na przejście 100 metrów między drzewami i przykucnięcie nad Łyną. I choć ludzi dziś było w Rusi mnóstwo (niedzielni spacerowicze z psami oraz dość liczna, morsująca grupa) to i w tym bezruchu udało mi się coś zaobserwować. Dziś las dał mi nawołujące się kruki - jednego, który krążył nad lasem i głośnymi, wysokimi, powtarzanymi po 2 lub 3 razy odgłosami wołał inne kruki na jedzenie (dobrze znam ten głos, w końcu identycznie o jedzenie upomina się kruczyca Baśka) oraz drugiego, który nadleciał z głębi lasu, odpowiadając mu głosem do złudzenia przypominającym szczekanie psa. Obydwa przywitały się w locie i odleciały dalej, zapewne tam, gdzie leżała jakaś atrakcyjna padlina ( czyli zapewne czyjeś patrochy). Po chwili ciszy i mojego wsłuchiwania się w kojący szum wody, nade mną przeleciało szybko stadko czyży, a za nim nieodłączny składnik takiego stada, czyli krogulec. Przysiadł na chwilę na gałęzi, spojrzał na mnie swym bystrym okiem, otrzepał rude piórka na głowie, nastroszył prążkowaną pierś i poleciał dalej, gonić małe ptaszyny. A latał przepięknie, jak tylko krogulce (i jastrzębie) potrafią - bezszelestnie, prześlizgiwał się między cieniutkimi gałęziami, nie wprawiając żadnej z nich w ruch, a wszystko to z krogulczą prędkością i precyzją. Urodzona "maszyna" do zabijania, ale jakże piękna!
No i cóż, to wszystko na dziś. Choć warunki były nie do końca sprzyjające, to udało mi się choć trochę odpocząć. Pstryknąć kilka fotek, żeby nadać temu jakikolwiek sens. Chciało by się więcej, dalej, dłużej, ale czas jest produktem bardzo deficytowym. Więc tylko tyle... Byle do wiosny!