poniedziałek, 18 lipca 2016

Dziwna jest miłość entomologa...

  Wracam po małej przerwie do was z pięknego Pogórza Przemyskiego, jak zwykle z paroma przemyśleniami. Miejsce przepiękne, ze znikomą ilością turystów, dzikie, ze starymi lasami, kamienistymi potokami i szybującymi w górze orlikami. Łąki z  trawą sięgającą człowiekowi aż po sam czubek głowy, przeplatane niewielkimi poletkami, na których głodne bociany wypatrują swojej zdobyczy. I wszędzie cisza i spokój...
  Ach, gdybym pojechała tam tylko w innym towarzystwie! Wtedy na pewno po powrocie byłabym przynajmniej tak szczęśliwa, jak po powrocie znad Biebrzy. Niestety - entomolodzy nie zwykli wstawać przed 9 (a przecież to już środek dnia!), i raczej nie wyjeżdżają z bazy przed 11. A kiedy człowiek ma już oczy jak pięć złotych o godzinie 5.30, to... hmmm, cóż... Jedyne co mi pozostawało to rano wybierać się na samotne wyprawy. Niestety - tereny wokół naszego miejsca zamieszkania były szczerze mówiąc takie sobie, a ja ani nie miałam roweru, ani auta, tak więc mogłam najwyżej posiedzieć nad rzeką, pogapić się na gąsiorki czy też na kołującą ponad lasem rodzinkę myszołowów, których krzyk był słyszalny właściwie o każdej porze dnia, i czekać, czekać, czekać...
  Z nadzieją jechałam w każdy teren - niestety okazało się, że na entomologa zdecydowanie się nie nadaję! Jestem typem wędrowca, łazika, żeby się "wybiegać" i poczuć chociaż odrobinę zmęczenia potrzebuję co najmniej 2-3 godzin marszu, inaczej czuję głód endorfinowy i jestem, krótko mówiąc, złośliwą mendą :D A tymczasem entomolog to raczej człowiek statyczny, poruszający się powolnie od jednej huby do drugiej, od leżącej kłody do stojącej... I o ile na początku to było coś nowego, interesującego, to po 2 godzinach takiego trybu mój mózg wołał o jakąkolwiek rozrywkę. Wyobraźcie sobie to szalone tempo - w 7 godzin przeszliśmy marne 6 kilometrów! A tu las gęsty, jedyne co się odzywa to strzyżyki, kowaliki i pakiet sikorkowy, czasem jakiś dzięcioł, czyli bez fajerwerków.
  A im więcej czasu w tym towarzystwie spędzałam, tym bardziej nie podobało mi się to, co robi przez całe życie entomolog. Ja jestem człowiekiem, który ma duży szacunek do całej natury, do każdego drzewa i  każdego zwierzęcia, w tym również do tych z pozoru nieistotnych owadów. I bardzo, ale to bardzo nie lubię zabijania bez potrzeby, a to niestety często robi entomolog. Zwłaszcza, kiedy zajmuje się chrząszczami mniejszymi niż milimetr, których bez binokularu nie da się rozpoznać. Zasysa więc do ekshaustora dziesiątki maleńkich przecinków a potem zabiera z lasu kilogramy próchna z których wytrząsa kolejne owady. O, a czerpakowanie to już w ogóle tragedia- po kilku ruchach czerpakiem wśród bujnej łąki ląduje w nim cała masa wszelakich pająków i ich kokonów, pajęczaków, pluskwiaków, muchówek, chrząszczy i larw gąsienic. I niby metoda dobra, bo entomolog "zassie" tylko chrząszcze, a resztę, która przeżyła, wypuści. I tak patrzyłam na te dziesiątki gąsienic różnych motyli wysypywanych ot tak, na trawę - jaką one mają szansę przeżycia? Żadną. Zabrane ze swojej rośliny żywicielskiej, która rośnie kilkadziesiąt metrów dalej, mają małe szanse, że zaraz obok znajdą tą samą. A na trawie się nie wyżywią (pomijając oczywiście gatunki, które trawy mają na liście swoich roślin żywicielskich, jak na przykład barczatka napójka), są więc skazane na śmierć głodową. W poszukiwaniu "tego jedynego" entomolog odłamuje z martwych pni płaty kory i rozłupuje drewno nożem, niszcząc środowisko życia tego, co tak kocha. Zabiera i usypia ogromne ilości tych pięknych zwierząt, cudownych mechanizmów, tylko po to, żeby potem 90% z nich wyrzucić, bo okazały się być gatunkami pospolitymi. Widziałam kiedyś magazyn zbiorów naszego entomologa i zrobiło mi się słabo. Pudła stoją jeden na drugim, w każdym ogromne ilości pojemniczków z owadami, które czekają już od kilku lub kilkunastu lat na to, żeby ktoś do nich łaskawie zajrzał. A "materiału" nie ubywa, wręcz przeciwnie. Sterta więc rośnie i rośnie i jest fizycznie niemożliwe, żeby jeden człowiek dał radę to wszystko zanalizować, jednocześnie wciąż chodząc w teren i przynosząc nowe zbiory.
  Mówią, że tak trzeba, że w ten sposób odkrywa się nowe gatunki, bądź określa siedliska tych chronionych. Tylko za jaką cenę? Ile żyć jest warte znalezienie nowego gatunku? Co z tego, że znajdę przedstawiciela bardzo rzadkiego chrząszcza, skoro własnie go zabiłam? Jest jeden, to pewnie jest więcej. A może nie? Zdaje mi się, że tutaj już przekraczamy pewną granicę. Co zyskuje człowiek poznając nowy gatunek oprócz wiedzy, że ten istnieje?  Bo przyroda w tym momencie już niewiele - i bez tego wiemy, jakie środowiska powinniśmy, przynajmniej w teorii, chronić. Człowiek ma w sobie taki przymus do odkrywania coraz to nowych rzeczy i nadawania im nazw i nie ma w tym nic złego, dopóki nie zostawia za sobą krajobrazu zniszczenia. Bo rozrąbywanie siekierą pniaka z mrówczym gniazdem na kawałki, żeby znaleźć tam chrząszcza, który w teorii może się tam znajdować, to już jest moim zdaniem duże przegięcie...
  Tak więc ja zdecydowanie zostaję przy ptasiej pasji. Bez siekiery, bez strzelby, bez krwi i niepotrzebnych śmierci. Przynajmniej na tym polu odeszło się już od wypychania ptaków "dla dobra nauki". A owady wciąż kocham niezmiennie i pozostaję przy podziwianiu piękna latających motyli i chrząszczy bez częstowania ich na dzień dobry octanem etylu.

I żeby nie było pusto - wspaniałość łąki, która jest zupełnie odrębnym wszechświatem.



4 komentarze:

  1. Jak tak czytam i czytam ten tekst, to tak tych entomologów nienawidzę ... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie czuję nienawiści do entomologów, nie podobają mi się jedynie ich metody badawcze, które przynoszą często więcej szkody niż pożytku ;) To tak samo jak z badaniem chorych ryb w stawach czy akwariach - praktykuje się zabijanie chorych jednostek żeby sprawdzić sekcyjnie, co to za choroba, mimo że da się je zbadać przyżyciowo. Drugiej metody się nie stosuje, bo jest trudniejsza, a człowiek jest leniwy z natury :) Myślę, że w entomologii też dałoby się robić to inaczej, tylko nikt nie widzi potrzeby szukania alternatywy, bo to tylko robale.

      Usuń
    2. trochę zażartowałem ale całkowicie się z Tobą zgadzam :)

      Usuń
  2. I tych robali bardzo żal...

    OdpowiedzUsuń