Bo obudził mnie o 3.30 Księżyc, zaglądając w okno i świecąc tak, że mój biedny mózg pomyślał, iż to już rano, i że trzeba wstawać na uczelnię, przedsięwziąć te wszystkie skomplikowane poranne czynności, nakarmić kota, myszy, siebie i bóg wie co jeszcze... po czym spojrzawszy nieco bardziej trzeźwym okiem za okno, potem na zegarek, doznałam pewnego dysonansu poznawczego :) Ale skoro już prawie że wstałam i oswoiłam się z myślą o tym, że czynność ta jest nieuchronną konsekwencją otworzenia oczu, to wygrzebałam aparat, wywracając jednocześnie doniczkę z kwiatkiem na ziemię i tłumacząc kotu, że nie, wcale nie jest już rano i wcale to nie jest dobra pora na śniadanie...
I o, wyszło takie cuś. Trochę przywodzi na myśl sąd ostateczny...
Anyway, Księżyc obudził mnie też pod względem artystyczno-fotograficzno-wyjściowym. Może znów uda mi się sięgnąć po aparat... Jak tylko wyjdę spod kołdry bez gorączki ;)
Piękne te zdjęcia. W niektróych sytuacjach ziarno jest wręcz konieczne! Ja chciał nie chciał, fotografując najczęściej w półmrokach, musiałem je polubić :) Kalinko ZDROWIEJ dziewczyno, ten świat jest smutny bez Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Już pomału wracam do żywych, może nawet gdzieś mnie niedługo poniesie...
OdpowiedzUsuń