poniedziałek, 14 listopada 2016

Obudził mnie Księżyc...

...zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Uch, umarłam dla świata na dłuższy okres, nie było mnie dla lasu, dla ludzi, dla własnych pasji. Jesień mnie zmogła, potem zmogły mnie choroby moich zwierząt, potem moje własne (których przyczyną był oczywiście stres i zabieganie, cóżby innego.) Aparat w rękę chwyciłam dziś po raz pierwszy od...długiego czasu.
Bo obudził mnie o 3.30 Księżyc, zaglądając w okno i świecąc tak, że mój biedny mózg pomyślał, iż to już rano, i że trzeba wstawać na uczelnię, przedsięwziąć te wszystkie skomplikowane poranne czynności, nakarmić kota, myszy, siebie i bóg wie co jeszcze... po czym spojrzawszy nieco bardziej trzeźwym okiem za okno, potem na zegarek, doznałam pewnego dysonansu poznawczego :) Ale skoro już prawie że wstałam i oswoiłam się z myślą o tym, że czynność ta jest nieuchronną konsekwencją otworzenia oczu, to wygrzebałam aparat, wywracając jednocześnie doniczkę z kwiatkiem na ziemię i tłumacząc kotu, że nie, wcale nie jest już rano i wcale to nie jest dobra pora na śniadanie...
I o, wyszło takie cuś. Trochę przywodzi na myśl sąd ostateczny...




Coraz bardziej zaczynam doceniać ziarno w fotografii, zwłaszcza takiej, gdzie główną treścią jest barwa i kształt. Nie jest to co prawda takie ładne ziarno jak w fotografii analogowej, ale też nadaje malarskiej plastyczności i faktury płótna fotografiom. Tak myślę.

Anyway, Księżyc obudził mnie też pod względem artystyczno-fotograficzno-wyjściowym. Może znów uda mi się sięgnąć po aparat... Jak tylko wyjdę spod kołdry bez gorączki ;)

2 komentarze:

  1. Piękne te zdjęcia. W niektróych sytuacjach ziarno jest wręcz konieczne! Ja chciał nie chciał, fotografując najczęściej w półmrokach, musiałem je polubić :) Kalinko ZDROWIEJ dziewczyno, ten świat jest smutny bez Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki ;) Już pomału wracam do żywych, może nawet gdzieś mnie niedługo poniesie...

    OdpowiedzUsuń