czwartek, 24 stycznia 2013

Winter forever

Zima nie zamierza się skończyć, niestety. U mnie temperatury osiągają teraz poziom -16 do -18 stopni, co napawa mnie lekkim strachem. Na szczęście samochód nie odmawia posłuszeństwa, jeszcze.
Korzystając jednak z zimowej aury, wybrałam się na łowy fotograficzne.






Pani róży się wyraźnie pospieszyło. Zima definitywnie nie zamierza się skończyć w najbliższym czasie.

niedziela, 20 stycznia 2013

Raniuszki!

Niedziela. Bardzo piękny czas, aby zamiast grzecznie uczyć się do sesji, wyjść z aparatem na spacer. O 12 ubrałam więc się ciepło, wzięłam aparat, zamknęłam drzwi domu, w którym została moja piękna, schroniskowa koteczka i poszłam w świat. Od progu powitały mnie spore zaspy śniegu i białe, padające płatki. "Przydało by się jeszcze słońce" pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Osiedle, na którym mieszkam leży na samym skraju miasta, więc blisko stąd do jeziora, łąk, pól i lasów. Po 5 minutach marszu byłam już pomiędzy wielkimi drzewami, rosnącymi wzdłuż pięknej, białej alei. Co chwilę spotykałam rodziców z dziećmi, które korzystały z zimowej aury zjeżdżając na sankach. Ja tymczasem zmierzałam nad jezioro, całkiem teraz zamarznięte. W oddali, na tafli lodu widać było wędkarzy łowiących ryby,na zaśnieżonej plaży nie było jednak nikogo. Przystanęłam na chwilę, ponieważ uwagę moją przykuły baraszkujące na drzewach sikorki. Zawsze podziwiam ich zwinność i energię - są prawdziwymi nadrzewnymi tancerzami. A przy tym są urocze - któż nie lubiłby naszych sikorek? W obserwowanym przeze mnie stadku z początku widziałam tylko bogatki. Jednak po chwili, pośród kilkunastu żółtych brzuchów zobaczyłam niebieski przebłysk skrzydełek... Czyżby modraszka? "Nie, to niemożliwe" pomyślałam sobie. Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze sikory modrej. A jednak! Jedna podleciała na chwilę bliżej, tak, że wyraźnie mogłam zobaczyć jej pięknie niebieskie skrzydła. Ucieszyłam się jak dziecko. Z wrażenia nie zdążyłam jednak zrobić zdjęcia - skostniałe palce nie zdążyły nastawić ostrości, a modraszki po chwili już nie było. Nic to jednak! W tym stadku czekała na mnie o wiele większa niespodzianka. Coś, na co czekałam przez całe życie. Nagle, stojąc pod drzewem, dostrzegłam małego, biało - brązowego ptaszka siadającego na gałęzi nad moją głową. Szybko skierowałam w jego stronę obiektyw i oniemiałam z wrażenia. Oto przede mną siedział najprawdziwszy raniuszek, z krwi i kości. Piękna, puchata, biała kuleczka z czarnymi oczkami i malutkim dzióbkiem. Enrgii miał jeszcze więcej niz sikorki - przeskakiwał z gałązki na gałązkę z iscie małpią zwinnością. Nie był jednak sam - dostrzegłam jeszcze co najmniej 5 innych raniuszków. Wszystkie tak samo piękne i cudowne. Byłam w siódmym niebie. Zdążyłam na szczęście uwiecznić je na kilku fotografiach. Nie są może tak piękne, jak bym chciała, ale są ewidentm dowodem na moje spotkanie.  Kiedy napatrzyłam już się na baraszkujące raniuszkowo-sikorkowe stadko ( a trwało to dosyć długo - ciężko było mi je opuścić, mając w perspektywie długie godziny nauki do sesji) poszłam dalej. Szczęśliwa jak nigdy.Marzenia się spełniają! To wspaniałe uczucie ujrzeć wreszcie na własne oczy ulubionego ptaszka. W tym momencie nawet pantera mglista nie sprawiłaby mi większej radości niż widok raniuszków. Wróciłam do domu 1,5 godziny później, niż sobie planowałam. Ale co jest ważniejsze - biofizyka czy raniuszki? :D

A oto parę ujęć tych cudeniek:

Zimowe marzenia

Środek zimy. Grube warstwy śniegu leżą na niegdyś zielonych łąkach i polach, przykrywają karoserie samochodów, skrzypią pod butami przechodniów. Mróz gryzie w poliki, a myśli wciąż wybiegają do wspomnień o lecie, o kwitnących kwiatach, śpiewających ptakach, fruwających motylach...Siedzę więc przed oknem, obserwując spadające płatki śniegu i rozmyślam...

***

Świt. pierwsze, delikatne promienie dotykają kłującymi igiełkami świat. Wbijają się w mrok i chłód nocy, spychając ją do najciemniejszych zakamarków lasu. Przebijają na wskroś gęstą zasłonę mgły, odkrywając rozległe łąki i pastwiska, gdzieniegdzie poprzecinane polami i lasami. Głaszczą po kolei każdą roślinę, każdy zmarznięty pąk. Na szarych płatkach maków znów pojawia się rumieniec, jakby były one zawstydzone obecnością Słońca. Srebrzyście lśnią kropelki rosy na zielonej trawie, przystrajając ją w diamenty. Jest chłodno. A ja siedzę na łące pośród zwiewnych turzyc, chciwie wystawiając twarz do naszej gwiazdy. Czuję delikatne ciepło na zamkniętych powiekach, rozkoszuję się nim, czerpiąc energię na cały dzień. Nie otwieram oczu. Jeszcze nie. Słucham. Słucham radosnego zaśpiewu kosa, szczerze cieszącego się z nastania dnia. Chwilę potem dołącza do niego czyżyk, gdzieś daleko w lesie słychać baśniową pieśń wilgi. Z chwili na chwilę las i łąka rozbudzają się coraz bardziej. Słyszę szelest liści, poruszanych delikatnym wiaterkiem, spadające co chwilę krople rosy. Czuję życie, przede mną, za mną, we mnie. Ja jestem światem, świat jest mną. Otwieram oczy, na mojej twarzy pojawia się błogi uśmiech. Piękno jest wszędzie. Z zachwytem patrzę na leśną ścieżkę, która zaczyna mienić się złotem. Mgły już zanikły, pochowały się w cieniach, zabierając ze sobą wszystkie nocne strachy. Ciepło rozgrzewa moje zmarznięte kości, czuję się rześka i szczęśliwa. Las i łąka nie tracą ani chwili - ptaki uwijają się wśród gałęzi, zafrasowany bąk przelatuje gdzieś koło moich bosych stóp, na delikatnych kwiatach firletki suszą skrzydła rusałki. Życie! Czuję, jak wstępuje we mnie dzikość, rozpiera energia. Biegnę przed siebie, z radością w sercu, płosząc przycupnięte w wysokim zbożu sarny. Życie! Wbiegam w las, zatrzymując się tylko na chwilkę przy dorodnym krzaku soczystych jeżyn, ociekających rosą. Życie! Nie widzę już ścieżki, nikt mnie nie znajdzie. Jestem całkiem sama, w lesie który znam i który kocham jak własny dom. Nie wrócę stąd prędko. Jest przecież tyle rzeczy do zbadania. Kto dziś odwiedził leśny wodopój? Jak mają się prześliczne pisklęta muchołówki? Jakie łapy stąpały po polu, zostawiając głębokie i duże ślady? Z uśmiechem na ustach znikam za pniem dostojnej brzozy, która delikatnie szumi swoimi zielonymi liśćmi. Kiedy wrócę, mając już pół dnia za sobą, oni dopiero będą otwierać oczy i wygrzebywać się spod ciepłych kołder. Narzekając, dlaczego wstawać muszą tak wcześnie.