Jeżdżę tylko w tę i z powrotem na trasie Toruń-Olsztyn i obserwuję zmiany. Kiedy w Olsztynie jeszcze wiosenna cisza, w Toruniu już drzewa obsypane są kwiatami. I myślę sobie radośnie, że kiedy wrócę, złapię akurat ten moment, w którym wszystko na Warmii zaczyna rozkwitać. Ha-ha, niedoczekanie moje! Wracam po 2 dniach, a patrząc po przyrodzie zdaje się, że minął ponad tydzień... I tak to właśnie nigdy nie mogę zapanować nad tą nadchodzącą wiosną!
Poniżej więc trochę zdjęć tendencyjnych. Ale jak tu nie zrobić po raz milionowy zdjęcia przepięknym białym kwiatom, skoro za każdym razem wzbudzają we mnie taki sam zachwyt?
O, a tutaj zdaje się małe przedszkole. Ciekawa jestem, do jakiego gatunku należą te larwy?
W powietrzu rozbrzmiewały niezliczone ptasie śpiewy, i oczywiście melancholijny klangor żurawi. Siedziały znów na tym samym polu, na które nie zdołałam dotrzeć tych parę tygodni temu, ponieważ otoczone jest z dwóch stron rozlewiskami a'la Biebrza.
Obeszłam więc pole z trzeciej strony, idąc między malowniczymi brzozami i rozkoszując się promieniami słońca.
Na szczęście od pola dzielił mnie świetlisty, brzozowy zagajnik, dzięki czemu mogłam niepostrzeżenie podkraść się do jego skraju i tam usiąść pod brzozą. Żurawie na polu stały dwa. Samiczka pasła sie spokojnie, nie interesując się za bardzo otaczającym ja światem, natomiast samczyk co i rusz ogłaszał światu swoją obecność. Robił dwa kroki, pogrzebał trochę w ziemi, po czym głowa w górę i krzyczymy!
I jak to zwykle na takich romantycznych randkach bywa, po wspólnym posiłku wypada wybrać się na spacer. Zakochani państwo więc z pełną elegancją podeszli do siebie, zaśpiewali miłosną serenadę, po czym wspólnie rozwinęli skrzydła i oblecieli z gracją las.
Pan żuraw był jednak bardziej leniwy od swojej drugiej połówki. Zleciał na pole już po jednym kółeczku i był strasznie zdziwiony, dlaczego pani żurawiowej nie ma? I oglądał się na lewo, na prawo, krzyczał, podlatywał nerwowo. Tyle polował na tą swoją kobietę, a ona teraz tak po prostu się ulotniła? No jak to tak można?
A może to było specjalne, kobiece zagranie? Coby się facet za bardzo nie przywiązywał, i nie myślał, że ma swoją panienkę na wyłączność, 24 godziny na dobę? A niech się podenerwuje, a co!
Ulga Pana Żurawkiego była wręcz namacalna, kiedy jego lejdi z łaski do niego wróciła. Urażony poprawił lekko pióra i ostentacyjnie odszedł udając, że wcale a wcale go to nie obeszło...
A kiedy w małżeństwie zapanował już względny spokój i obydwa żurawie pasły się znów spokojnie, na niebie zaczęły tańcować orliki krzykliwe. Kołowały przepięknie w powietrzu, zawisały na wznoszącym wietrze. Z początku dostrzegłam dwa, ale parę minut później zjawił się trzeci. Tutaj pewnie jeszcze toczy się walka o to, kto z kim będzie chował pisklęta...
A i na to pole wracać na pewno będę - bardzo mnie ta nieskomplikowana telenowela wciągnęła :)