sobota, 23 stycznia 2016

[*] Dla Stefana [*]

Dzisiaj bardzo króciutko. Ten post jest w całości dla wrony Stefana. Bo Stefan, niestety, nie żyje...
Nie wiadomo, dlaczego. Ot, jednego dnia latał jak zwykle, podchodził z ufnością do człowieka, brał kawałki jabłka z ręki i obserwował, jak robiło się obrządek, a następnego dnia leżał już martwy...
Jego zwłoki zostaną zbadane mikrobiologicznie. Żeby wykluczyć ewentualną chorobę zakaźną, która mogłaby położyć inne ptaki z woliery.
I tym oto sposobem los zabrał mi kolejnego ptaka, z którym tak się zżyłam... Najpierw dwie cudowne sierpówki, tak łagodne i przyjazne jak żaden gołąb, potem Piszczała przemianowany później na Hanię - gołębica, którą wychowałam od pisklaka i która uwielbiała podróżować na ludzkim ramieniu i "całować" w ucho, a teraz Stefciu.
Stefan, obyś po tej drugiej stronie tęczy był znowu sprawnym, szczęśliwym ptakiem, z najpiękniejszym i najsilniejszym dziobem wśród wszystkich wron. I żeby nigdy nie zabrakło ci wielkich sadzawek z krystalicznie czystą wodą, w których mógłbyś się wciąż kąpać i wciąż być przeszczęśliwą zmokłą kurą.


czwartek, 14 stycznia 2016

Skrzypi, skrzypi, skrzypi śnieg...

W końcu! W końcu w lesie jest tak, jak zimą w lesie być powinno! Nareszcie pod butami skrzypi śnieg, a drzewa uginają się od śniegu. Nareszcie las wygląda jak z bajki!




I choć zdążyłam na jedynie ostatnie promienie słońca, które zniknęły za grubymi śniegowymi chmurami, to wciąż przecierałam oczy ze zdumienia. No bo jak to tak, jak może być aż tak pięknie? Aż tak? Biel, czerń, gdzieniegdzie trochę rudości...





Symetria, pnie drzewa równe jak żołnierze na warcie... I te grube czapy śniegu na sosnach i jodłach... Mmmm, bajka! Co chwilę rozglądałam się, czy aby zza któregoś drzewa nie wybiegną centaury...





A po symetrii - coś co lubimy najbardziej - CHAOS. 
Czy takie upodobanie i skłonność do chaosu świadczą o mnie źle?
Na razie ten chaos przenoszę tylko do własnego pokoju.
Jakoś tak wciąż powiększa się u mnie entropia.




Ale nie to, żeby w lesie było tak całkiem pusto. Nie tym razem! Szczęśliwie obrodziło w ptaki - stadko grubodziobów liczące koło setki osobników, stadko koło 50 czyży, plus 30 kwiczołów, 5 kruków, 1 myszak i na deser - 2 czeczotki! Ze zdjęciami jak zwykle kiepsko - udało mi się uchwycić tylko jedną panią grubodziobową, która wyjątkowo nie siedziała w koronach drzew, i czyże. Czeczotki - niestety - zwiały zanim zdążyłam na dobre przyłożyć się do aparatu :(



I cóż - na koniec pewne malownicze rozlewisko. Wybaczcie, że dziś skromnie w słowa. Ale... są rzeczy, do których nie potrzeba wielu słów. Mogłabym najwyżej zapisać po wielokroć, że było pięknie, że cieszyłam się jak dziecko, a w ogóle to było pięknie, bajkowo, pięknie i jeszcze pięknie.

Jedyne czego szkoda, to to, że wracam z lasu cała w skowronkach (a raczej w grubodziobach), z uśmiechem idę na zajęcia tylko po to, żeby wysłuchiwać kolejnych metod dręczenia zwierząt, i że w ogóle wszystko co się rusza jest szkodnikiem i nikt nie powinien widzieć nic zdrożnego w zamurowywaniu żywcem piskląt w kanałach wentylacyjnych. Z roku na rok coraz bardziej nie lubię tego kierunku, a raczej tego, co chcą z nami zrobić (i co w 99% im się udało), czyli oduczyć nas miłości i szacunku do zwierząt i sprawić, żebyśmy widzieli w nich tylko maszyny...
Po moim trupie.






niedziela, 10 stycznia 2016

Z czy bez?

Oj, ciężko u mnie ostatnio z czasem na przyrodnicze wypady. Semestr zbliża się do końca, trzeba więc zrobić nam naraz kolokwia ze wszystkiego. Niemniej jednak staram się, pomiędzy pryszczycą a wąglikiem, wstąpić choć na chwilę do lasu, który szczęśliwie mam tuż koło domu. Wypad króciutki, godzinka maksymalnie, byle tylko zaczerpnąć oddechu i ustrzec się od narastającej fiksacji.
Ale, jak zwykle, nawraca stały problem - iść tak o, bez aparatu, najwyżej z lornetką i po prostu odetchnąć lasem, czy może jednak brać sprzęt? Logicznym byłoby brać - w końcu zawsze może zdarzyć się coś, co warto uwiecznić. Niestety - las od zawsze leci sobie ze mną w kulki. Do tego stopnia, że kiedy chcę zobaczyć coś ciekawego, nigdy nie biorę ze sobą aparatu! Mam wrażenie, że cała leśna brać doskonale wie, kiedy mam go przy sobie i wtedy cicho siedzi w krzakach. Idę bez niego - zaraz są stada sikorek, dzięciołów, drapole, sarny, dziki... Ot, w środę na spacerze naliczyłam co najmniej 10 dzięciołów dużych, dwa średnie i jednego pięknego czarnego, który jak gdyby nigdy nic odrąbywał korę drzewa najwyżej 8 metrów ode mnie (idealne światło, miejsce i w ogóle wszystko do zrobienia pięknych zdjęć aparatem, którego nie miałam), plus stada mniejszych pierzastych, a w sobotę, kiedy wybrałam się na łowy fotograficzne - cisza. Pustka. Dzięcioł duży sztuk jedna na samym szczycie sosny ( tak swoją drogą szukanie dzięcioła w lesie na słuch jest lekko denerwujące - brzmi jakby pukał na tym drzewie, więc stoję i jak głupia przeglądam każdą gałąź, a on siedzi 6 drzew dalej...), który z resztą odleciał w momencie w którym przyłożyłam oko do wizjera i to wszystko. I teraz pytanie - czy las ucieka od aparatu czy chce nauczyć nawyku brania go ze sobą wszędzie, bo a nóż? :)
Ach, no i jeszcze jedna kwestia - lornetkowa. Czy nikt jeszcze nie wyprodukował lornetki specjalnie na zimę z podgrzewanymi soczewkami w okularach? Och, jakbym chciała taką mieć! A nie wydziwiać z wstrzymywaniem oddechu, oddychaniem bardziej w lewo albo w prawo, a potem z ciągłym przecieraniem zaparowanych soczewek i własnych okularów. Podobno niektórzy noszą lornetkę zimą pod kurtką grzejąc ja własnym ciałem, ale mnie to osobiście nie przekonuje - niewygodnie tak się chodzi, no i trzeba się co i rusz rozpinać, zapinać... ech.

Tak więc poniżej parę zdjęć z tego bardziej martwego lasu. Chociaż srebrne pnie tych drzew wyglądają bardzo żywo, niczym słoniowe nogi albo ogromne macki obcego...






I na koniec garść mojego ulubionego chaosu.



sobota, 2 stycznia 2016

Czasem się wstydzę, że też jestem człowiekiem.

Pierwszy weekend stycznia. Pogoda piękna, słonecznie, lekki mróz - idealnie, żeby odwiedzić z rodziną domek na naszej działce, położonej w okolicach Żnina w kujawsko-pomorskim. Miało być pięknie. Z radością pakowałam w plecak lornetkę i aparat, bo przecież na pewno znajdą się jakieś ciekawe ptaki, może fajne drapole, może wesołe stado sikorkowo - mysikrólikowe. A może sarny? Jakiś dzik? Cokolwiek?
Niestety. Ta pierwsza styczniowa sobota przyciągnęła do lasu stada myśliwych. Na drodze z Torunia minęłam 3 konwoje myśliwskich samochodów jadących lub stojących już na łące (nie trudno poznać - rząd wypasionych terenówek, a w każdej gruby jegomość, zazwyczaj z idiotyczną czapeczką na głowie), ale kiedy zobaczyłam w MOIM lesie z okna samochodu nagonkę, to aż mi się słabo zrobiło. Ten las znam od podszewki, latam w nim od kilkunastu lat, to tam uczyłam się miłości do ptaków, drzew, ciekawości, to tam znalazłam swoje zamiłowanie do pieszych wędrówek, tam jest mój prawdziwy dom. Ale kiedy teraz pomyślę sobie, że któreś z tych pięknych zwierząt, które spotkałam chociażby w te lato, mogło stracić dzisiaj życie... Rozmiar tego dzisiejszego  "przedsięwzięcia" był przerażający. W ilu lasach Polski wczoraj i dzisiaj odbyły się polowania? Ile zwierząt zginęło w zbiorowych polowaniach w przeciągu ostatnich 48 godzin? Aż strach pomyśleć. W połączeniu z jakże "mądrymi" zmianami prawa łowieckiego, które niedługo wejdą w życie, stwarza to doprawdy żałosny obraz...

Dzisiaj więc las piękny. Słoneczny, kolorowy, rozedrgany, dębowy, lekko wietrzny. Ale przede wszystkim cichy i pusty. Przerażająco pusty i ogłuszająco cichy. A miało być tak pięknie.
Miałam nie narzekać. Ale czasami się nie da.
Czasem się wstydzę, że też jestem człowiekiem, istotą, która wzbudza największy postrach.










Sarnę widziałam tylko tutaj...


piątek, 1 stycznia 2016

Pierwszostyczniochody

Hej ho, czas zacząć nowy rok tak, jak to lasołazy lubią najbardziej! Może i nie o super-świcie, bo o 9 rano, ale parząc po ilości ludzi na ulicach (a właściwie jego braku) można uznać, że to był wczesny świt. Zimno. To znaczy - dla mojego organizmu zimno. Przeskoki z +10 na -6 wprawiają w lekkie zadziwienie mój termostat w mózgu. Ale słonko świeci, więc i największe mrozy można wytrzymać!

Bardzo śmiesznie idzie się ulicami Torunia nie widząc żadnego samochodu. Lubicka - puściutka, a przecież normalnie to jest jedna wielka rzeka samochodów. Może wczoraj rzeczywiście był koniec świata, a nie huk petard? Cóż, dla niektórych dziko żyjących zwierząt zapewne wczorajsza noc była niestety końcem. Nie lubię petard, nie lubię hałasu, boję się ich chyba tak samo jak te zwierzęta. Nie byłabym nieszczęśliwa, gdyby tej tradycji w ogóle nie było. W tym roku chyba ludzie są w ogóle bogatsi - ilość petard była przerażająca, na moim osiedlu wybuchy non stop od jakiejś 19, a jak zaczęli walić o północy, to ta główna fala wybuchów trwała dobre pół godziny...

Ale mniejsza o to. Las. Las najważniejszy. Choć to raczej parko-zagajnik nad Wisłą.





Pierwszą istotą, którą niestety spotkałam między drzewami, był nietoperz. Latał nerwowo między drzewami. Latający nietoperz w styczniu to nie jest miły widok. Zbudziły go petardy? Mam nadzieję, że sobie biedak poradzi... Ale im dalej szłam, tym bardziej się uśmiechałam. Spotkałam chyba całą ptasią reprezentację uwijającą się w gałęziach. Czyże, bogatki, modrachy, czarnogłówki, kowaliki, pełzacze leśne, strzyżyki, kosy, kwiczoły, sójki, gile, dzięcioły duże... Zabrakło tylko raniuszków. Uwielbiam patrzeć na takie mieszane ptasie stada. Każdy pierzak zajęty wygrzebywaniem jedzenia spod liści, gałęzi, wyłuskiwaniem nasionek z kłosów. Szelest i hałas niesamowity. Jeśli to ma być wróżba na nadchodzący rok w lesie, to będzie pięknie!



(No dobra, pan kowalik pokazał mi cztery litery, ale ja się tym nie zrażam, co to, to nie! :) )


Ten pan wyżej to na prawdę mistrz kamuflażu. Jak się nie rusza - znika jak przykryty peleryną niewidką. Cudo!

No, i oczywiście pięknie pozująca pani modraszkowa! Życzę wam wszystkim w tym nowym roku, żeby wszystko szło idealnie gładko i żebyście przez życie szli z taką gracją i lekkością, jak ta ptaszyna poniżej!






Dzisiaj to tyle. Ale obiecuję sobie i Wam, że w tym roku moja stopa będzie częściej gościć w warmińskich lasach. Postaram się zobaczyć i napisać o wiele, wiele więcej. Tak mi dopomóż bór!