środa, 25 maja 2016

Warmińskie Bieszczady, Bieszczady Warmińskie...!

Jest takie jedno przepięknej urody miejsce, około godziny drogi od Olsztyna, które osobiście uważam za raj. Dowiedziałam się o nim ponad rok temu, kiedy pojechałam tam razem z kołem entomologicznym szukać chrząszczy i motyli. Miejsce to zrobiło na mnie wówczas ogromne wrażenie i jedyne co kołatało mi się przez cały czas po głowie to to, że właśnie, magicznym sposobem, przeniosłam się w dzikie Bieszczady.
Żeby więc nie marnować całej Kortowiady na nicnierobienie, postanowiłam razem ze znajomą wybrać się tam ponownie. Trochę obawiałam się, że nie zdołam trafić w te same miejsca, którymi szłam kiedyś - wiadomo, jak samemu nie jest się kierownikiem wycieczki, to jakoś tak mniej pilnuje się trasy. Ale wyposażona w przerysowane z internetu mapy jakoś dałam radę :)
Lasy tam są wyjątkowe - głownie buki, graby, lipy, czasem dęby i brzozy, sosny bardzo niewiele. A że jest maj w pełni, to ogrom żywej zieleni po prostu nas przytłoczył! Uwielbiam chodzić wiosną po lesie. Chłonę wtedy tą zieleń wszystkimi zmysłami, w powietrzu aż czuć życie i energię. Ale jednak największą atrakcją tego lasu są strumienie. Woda raźno spływa między kamieniami, zwalonymi pniami drzew, kończąc ostatecznie swój bieg w okolicach stawów rybnych. Rzeźba terenu jest tam bardzo górzysta, co chwilę mija się kolejne wzniesienia i kotliny. Nie ma ścieżek, więc i nie ma ludzi, żadnych biegaczy, niedzielnych spacerowiczów, żywej duszy!
Niestety - ten rok jest bardzo suchy, a więc i "czynnych" strumieni było mniej, niż te 2 lata temu. A i te "działające" jakoś tak bardziej mizernie wyglądały.

Nasza dzielna towarzyszka podróży - wkomponowana idealnie w kolorystykę terenu :)


Ta zieleń przytłacza i ogarnia wszystko, jest wręcz namacalna!




Mchy, zgnilizna, rozkład, czyli to co lasołazy lubią najbardziej! 

Nic to jednak. Wędrówka wzdłuż takiego strumienia to już wystarczająca frajda. Ileż tam było przeróżnych mchów, ileż grzybów, ileż wszystkiego! Ach, gdybym tylko znała się na roślinach na tyle, żeby móc je oznaczyć... Pewnie przeszłam nie raz koło jakiejś rzadkości, nie zdając sobie w ogóle z tego sprawy.




Mała katastrofa. Skończyła się autostrada dla mrówek!
A to jest idealne odzwierciedlanie cyklu życia i śmierci. Jedno drzewo daje życie setkom innych stworzeń!


Strumień wyprowadził nas na łąkę, gdzie mogłyśmy podziwiać niesamowity spektakl - otóż nisko nad stawami rybnymi kołowały i krzyczały 4 dorosłe bieliki. Ileż one mają w sobie majestatu! Ileż dumy i dzikości! Jeżdżąc do Albatrosa oczywiście miałam szansę widzieć z bliska bielika, dotykać go i nawet karmić, jeśli odmawiał sam jedzenia, ale bielik na ziemi, w niewoli, wygląda inaczej. Mniej groźnie, mniej władczo, jakoś tak... jak duża kura. Ale kiedy rozpostrze skrzydła i wzbije się w powietrze... to jest dopiero coś! Zdjęć oczywiście nie mam. Tak mnie wmurowało z tą lornetką przy oczach, że dopiero jak poleciały to sobie uświadomiłam, że przecież mogłam im zrobić zdjęcia... Ale co się napatrzyłam, to moje!

Nad stawami zatrzymałyśmy się na popas. Słonko cudnie świeciło, nad wodą ganiały się śmieszki, łabędź niemy prowadził stadko piskląt. A ja po raz kolejny miałam spotkanie z niesamowitym chrząszczem - biegaczem zielonozłotym. To duży biegaczowaty, oczywiście drapieżny, preferujący raczej otwarte, trawiaste przestrzenie niż półmrok lasu. Już ostatnim razem miałam okazję go spotkać, w innej części tego terenu, ale teraz przeszedł samego siebie! Otóż on sobie po prostu na mnie wszedł, kiedy siedziałam na ziemi jedząc kanapkę, i wesoło pomachał mi czułkiem z mojego kolana! No już bardziej mi wyjść naprzeciw nie mógł :) Oczywiście, jak wszystkie Carabidae, i on jest pod ochroną.

Typowy drapieżca - patrzcie, jakie ma żuwaczki! I jak przystało na łowcę - kolory lasu :)



A po biegaczu naprzeciw wyszły nam daniele. Całkiem ładne stadko chodziło w wysokiej trawie, pasąc się spokojnie. Stałyśmy pod wiatr więc mogłyśmy bez przeszkód je obserwować i robić im zdjęcia. I nawet jednorożec był! :D

No dobra, półtorarożec, jakis tam zalążek drugiego jest :)
On jednorożec, za nim jednouszec...
Roślinność była na tyle wysoka, a one idealnie się maskowały, tak, że na początku wcale ich nie widziałyśmy!


A ten kolega (koleżanka?) się wycwanił. Zwęszył nas...
...i chociaż towarzystwo jadło spokojnie...
...on skubany nie chciał się uspokoić!
"bo tutej, cholibka, cuś się świenci!"
I już całe stado zaalarmowane. Nadpobudliwy kolega wygląda swoją drogą trochę jak lekko upośledzony drwal... :)
I po ptokach! A właściwie po danielach...


A potem... Potem zaliczyłyśmy jeszcze tylko mały kamienny krąg z nagrobkiem (na który dojdą tylko ci, co wiedzą gdzie szukać. W internecie współrzędnych nie znajdziecie, przynajmniej ja nie znalazłam), i lipy, i buki, i brzozy, i jeszcze raz lipy, i... Ach, było pięknie!!! Aż szkoda było wracać.

Hmmm... M4? Rodzice, trójka dzieci i kot!
Wilcy...
...i kamienne kręgi :)


I proste, strzeliste lipy! Mnóstwo lip!
A tutaj jeszcze kiedyś płynął strumień. W tym roku koryto wyschło...

A na koniec las obdarował jeszcze czosnaczkiem. Coby znużony wędrowiec miał po powrocie z czego obiad zrobić! Mówię wam, ziemniaczki z masełkiem i jajko sadzone posypane posiekanym czosnaczkiem, albo serek wiejski z czosnaczkiem to sama przyjemność :)

A żeby Kortowiada była jeszcze fajniejsza, to w sobotę spłynęliśmy grupowo kajakami Łyną z Bartąga do Lasu Miejskiego. Dlatego też w niedzielę rano byłam obrazem nędzy i rozpaczy, z zakwasami w całych rękach od wiosłowania, w całych nogach od łażenia po "Bieszczadach", dodatkowo z odciskami i zadrapaniami wszędzie gdzie się tylko da i z nadwyrężonym ścięgnem w stopie. Więc mimo że moje nogi gnałyby dalej i dalej, to nawet gdybym chciała zrobić przerwę w nauce (taaak, nie ma to jak robić kolokwia po Kortowiadzie...) i pohasać trochę po lasach, to nie mogłam bo ledwo do sklepu mogłam dojść...
Ale! Zaczynamy nowy długi weekend, moja stopa już z grubsza działa, więc pewnie ponadwyrężam ją jeszcze trochę!
A w Warmińskie Bieszczady wrócę jesienią, jakże tam musi być pięknie, kiedy drzewa się złocą!

7 komentarzy:

  1. Piękne i bogate miejsce. Trochę przypomina Wzgórza Dylewskie, które niestety znam bardzo słabo:). PS. Zaciekawił mnie czosneczek. Ta roślina na zdjęciu nie jest czosnkiem niedźwiedzim, a innego ziela o takim smaku nie znam. Poproszę o nazwę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czosnaczek pospolity, Alliaria petiolata. Jeszcze do niedawna nie wiedziałam o jego istnieniu, teraz widzę go prawie na każdym spacerze :)

      Usuń
  2. To naprawdę piękna dzicz. Niemal poczułem ten zapach. Czosneczek tez mnie zaciekawił, mam jednak duże braki w temacie ,,dzikiej kuchni''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano piękna, a że jest tam mnóstwo komarów, chaszczy, kleszczy i innego "badziewia" to drugiego człowieka ze świecą szukać :) Absolutny reset.

      Usuń
    2. Kleszcza akurat nie popieram. To chyba jedyne stworzenie, które bym eksterminowal gdybym miał taka władze.

      Usuń
  3. Piękne te zielenie, mchy, zgnilce i drewniane ułomki.
    Pies na pierwszym zdjęciu fajnie 'wkomponowany' w skosy, zauważalny dopiero po chwili - lubię takie fotografie, które pracują nie tylko kompozycją (kłoda jako dominanta), ale i 'czasem' (o,pies;), nawet jeśli to mikrosekundy.
    Znowu czuję jakieś aromaty, a na niewielu blogach mi się to zdarza ;)
    Pozdrawiam, mgliście.

    OdpowiedzUsuń