wtorek, 3 maja 2016

Peleryna niewidka

Parę dni oddechu od miejskiej rzeczywistości, parę dni relaksu, odpoczynku... Majówka spędzona na działce w towarzystwie rodziny bliższej i dalszej to okazja do dwóch porannych wypadów w teren i całodziennego grzania kości w wiosennym słonku.

Niedzielny wypad był w pewnym sensie wyjątkowy. Kiedy towarzystwo głęboko spało po balowaniu do późnej nocy, ja po cichu wymknęłam się z domu, kilkanaście minut przed wschodem słońca. Okazało się, że plecak będzie tym razem lżejszy niż zwykle - aparat odmówił posłuszeństwa, a raczej rozładowana bateria, tak więc zdjęć z tego poranka nie ma. Ale obrazy w pamięci są!
Oczywiście jak na złość poranek był jednym z piękniejszych, jakie tam widziałam. Pasy delikatnej mgły wiszące nad polami wyglądały jak smugi światła. Były niesamowicie równe, jakby rysowane od linijki. Idealnie komponowały się z jaskrawą, majową zielenią i pierwszymi promieniami słońca. Wszystko wokół było absolutnie przepiękne. Kroki skierowałam na swoją ukochaną łąkę, do tej pory nazywaną przeze mnie łąką dudkową. Przez poprzednie lata dudki były tam zawsze, czasem wygrzewały się na gorącym piasku drogi, kiedy indziej widziałam tylko ich pręgowane, biało-czarne skrzydła, kiedy znikały między sosnami. Niestety, zdaje mi się, że w tym roku dudków na dudkowej łące nie będzie. W poniedziałek rano słyszałam ich głosy ponad kilometr na północ i chyba tam znalazły odrobinę spokoju, bo w lasach wokół mojej łąki wszędzie widać ślady po wycince... Trzeba dodać że wycinka tegoroczna jest na skalę, jakiej bym się nie spodziewała - wszystkie lasy wokół mojej działki są albo w trakcie, albo po wycince...
Ale wróćmy do łąki. Łąka ta jest przepiękna. Ma w sobie wszystko to, co kocham. Nie jest specjalnie duża - ot, taki ocalały fragment dzikości. Teren tam jest lekko pagórkowaty, od północy na granicy z lasem rosną luźno młode, niewysoki świerczki, kilka brzózek. Tworzą idealny labirynt, pomiędzy drzewami można swobodnie podejść do otwartego terenu w nadziei, że nie dostrzegą mnie biegające tam zwierzęta. Roślinność jest niska, rośnie dużo kocanki piaskowej i innych sucholubnych roślin i traw, które jednak nie dorastają wyżej niż do połowy łydki. Od południa łąka graniczy z niewielkim poletkiem, przy którym rosną strzeliste, bajkowe brzozy. Takie miejsca wprost uwielbiam - czuję się tam o wiele lepiej niż w samym lesie. Mój mózg potrzebuje widocznie przestrzeni, ale i zacisza zakrzaczeń! :)
W owy niedzielny poranek podkradałam się więc od strony świerczków do skraju łąki. Zrobiłam to wyraźnie na tyle cicho, że pasący się tam młody koziołek nie zwrócił na mnie uwagi, przynajmniej z początku. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jakim cudem - był ode mnie może z 15 metrów, a ja stałam jak gdyby nigdy nic koło choinki. Młodzieniec pokręcił się trochę, podrapał racicą za uchem, zastrzygł uszami. Miał prześliczne, piwne oczyska. Coś mu się chyba jednak nie podobało, bo niespiesznie odszedł do lasu. Podskubując przy okazji jakieś trawki i oglądając się za siebie. Poczułam się przez chwilę jakbym miała pelerynę niewidkę na sobie! Chociaż to spotkanie nie było jeszcze aż tak dziwne. Dziwniejsze zdarzyło się kilkadziesiąt minut później, tym razem już w lesie. Otóż idę sobie ścieżką i, słysząc ruch, zatrzymuję się. Do jednego z młodych drzewek, znów bardzo blisko mnie, podchodzi kolejny, tym razem starszy już koziołek. Nie widzi mnie, mimo że stoję jak wół na środku ścieżki, nie mam nawet za sobą żadnego drzewa, nic. Nie ruszam się więc, tylko przez lornetkę obserwuję jego prześmieszne wygłupy. Otóż pan koziołek najpierw zjadł trochę liści, po czym chyba stwierdził, że drzewo go obraziło. Albo jego matkę, babkę czy pradziadka. Podskoczył w miejscu, pokręcił się, pogrzebał że złością raciczką w mchu i dalej z zapamiętaniem atakować gałęzie! Drzewo stawiało czynny opór, gałęzie zaciekle odpierały koziołkowy atak, zwierzak kilkakrotnie dostał z liścia w pyszczek i ostatecznie dał sobie spokój. Wtedy odwrócił się i w końcu (!) zobaczył mnie. Widziałam w jego oczach ten głęboki i intensywny proces myślowy: "A co to? Stoi toto takie? Zielone? Człowiek? Nie-człowiek? Uciekać? O borze zielony, człowiek!" po czym gapa wziął nogi za pas i zniknął w zaroślach, pokrzykując jeszcze profilaktycznie żeby ostrzec innych.
Jeśli zaś chodzi o ptaki, to słyszałam już pierwszą wilgę, widziałam też w końcu swoją pierwszą piegżę.

W poniedziałkowy poranek zaś trasę zrobiłam taką samą, ale już bez większych wodotrysków (bo miałam aparat). Słońca nie było, mgły też nie, niestety. Po południu natomiast miałam okazję zaobserwować kolejny ciekawy spektakl. Najpierw zauważyłam latającego nietoperza. Rzecz dziwna, zważywszy że była to godzina 13. Przelatywał nerwowo z jednego drzewa na drugie. Zachodziłam w głowę, co mogło wybudzić go ze snu? Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Sójki. Kiedy tylko nietoperz poderwał się z gałęzi, jedna ruszyła do ataku, goniona przez swoją koleżankę. Już prawie go dopadła na gałęzi, ale nietoperz zrobił unik i minęli się dosłownie o parę centymetrów. Nietoperz poleciał w las, a sójki za nim. Co było dalej - nie wiem. Ale nietoperz raczej szanse miał marne - latał wolniej i bardziej chaotycznie niż one. Zastanawia mnie tylko, czy sójki znalazły całe ich gniazdo i zabiły tego dnia więcej niż jednego nietoperza? Szczerze mówiąc nie przypuszczałam, że są one zdolne do takiego polowania, niemal jak jakiś krogulec. Myszy, jajka, padlina - to jakoś brzmi naturalnie, ale szaleńczy pościg za nietoperzem? Ciekawe, czy inne drobne ptaszki też łapią?

Poniżej wstawiam kilka zdjęć z moich terenów. Niewiele, bo lasy są na tyle zniszczone wycinką, że nie bardzo jest co fotografować...


Na poniższych kilku fotografiach opisywana wyżej łąka. Zdjęcia średnie, bo drugiego dnia nie było ani mgły, ani słońca... Marzą mi się malownicze zdjęcia tych brzóz z mgłą i wschodzącym słońcem!












Cóż, majówka... imperatyw leżenia dopada istoty żywe w różnych miejscach, nawet jeśli tym miejscem jest jeż... na szczęście sztuczny ;) W roli głównej mój kot, jeż Stefan i mój upiaszczony kalosz.


A tutaj - kanał łączący ze sobą dwa jeziorka. Uwielbiam to miejsce. Cudownie kontrastuje z tą całą sośniną dookoła.






A teraz wypada odespać. Przez całą majówkę sypiałam po 3-4 godziny na dobę, więc zamiast czuć się wypoczęta, ja ledwo stoję na nogach ;)

4 komentarze:

  1. To zachowanie kozła walczącego z gałęziami jest typowe dla jeleniowatych. W pierwszej fazie to metoda na zdzieranie swędzącego scypułu, potem to wyładowanie energi podsycanej przyrastającym testosteronem. Świetne obserwacje, wielka szkoda, że bez zdjęć. Wielka szkoda:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety, czasem i tak bywa ;) Chociaż zdjęcia nietoperzowi mogłam teoretycznie zrobić, bo aparat miałam prawie pod ręką, ale byłam tak zapatrzona że nawet przez myśl mi nie przeszło żeby to udokumentować ;) Dopiero po wszystkim palnęłam się w głowę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli, jak sama widzisz, sprawdza się to, że wystarczy mieć dobry wiatr, trochę szczęścia, nie zabrać sprzętu i proszę bardzo:) Nie takie złe te Twoje tereny, bo brzozy są! A kanałek bardzo urokliwy. Można wiedzieć gdzie się znajduje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To kanał między jeziorem Chomiąskim a jeziorem Foluskim.
      Problem z moimi terenami jest taki, że są one ładne fragmentarycznie, jest kilka takich miejsc które odpowiadają moim wygórowanym wymaganiom estetycznym, natomiast na Warmii ładnie jest wszędzie :D

      Usuń