piątek, 13 lutego 2015

Wycieczka do ujścia Drwęcy

  Plan był prosty. Wstać przed świtem, spakować co trzeba, wsiąść do autobusu i ruszyć do lasu. Następnie ustaloną wcześniej  trasą dotrzeć do Drwęcy, potem z jej biegiem do Wisły i stamtąd kierować się w kierunku domu. Planowana trasa - około 15 km, więc całkiem przyzwoity spacerek.
 Problem pierwszy - wstać. Zgodnie z prawami fizyki, rano przyciąganie łóżka jest większe niż lasu, gdyż las jest zdecydowanie dalej niż własne leże. Poza tym w nocy niektóre frakcje prześcieradła zmieniają się w substancję samoprzylepną, która dodatkowo wędruje gdzieś w okolice powiek. Walka z lenistwem i marudzeniem była zacięta, ale w końcu moje stopy stanęły (w miarę) pewnie na podłodze.
  Problem drugi - brak mapy. Kiedy już dojechałam autobusem na miejsce okazało się, że rozkład ścieżek w lesie nie do końca odpowiada temu, co zapamiętałam z map w internecie. Miało być prosto. Wyznaczyłam sobie trasę, którą przeszedłby nawet przedszkolak. Ale co z tego, skoro nie mogłam ustalić, który z tych wszystkich początków dróg jest tym właściwym? Moja fotograficzna pamięć tym razem zawiodła. W końcu machnęłam na to ręką. Sięgnęłam po sprawdzony i niezawodny sposób nawigacji w lesie  - "idziemy gdzieś tam, na czuja". Zawsze działa.
  Kiedy zaczynałam wędrówkę, była szarówa. Lekko mglisty poranek, bezchmurny, z perspektywami na piękny dzień. A do tego w nocy przyszedł mróz, toteż wszędzie osiadł piękny szron. "Jest dobrze!" Pomyślałam sobie i ruszyłam żwawo przed siebie.

Las przywitał mnie tak.

Zasada numer jeden wędrowca, który jest amatorem fotografii - jeśli chcesz poruszać się w dobrym tempie, absolutnie nie bierz ze sobą aparatu fotograficznego. Najlepiej też telefonu, no chyba że dysponujesz takim bez aparatu. Robienie zdjęć bardzo, ale to bardzo spowalnia marsz. Zwłaszcza, kiedy wkoło jest tak pięknie, jak było dzisiaj. Ja na szczęście nie musiałam się nigdzie spieszyć - zero obowiązków, prowiant w plecaku... dużo prowiantu. I dobry nastrój, hej!


Dębowe liście, szron, plus światło - czego chcieć więcej?

Jak to mówi stare, słowiańskie powiedzenie, kto rano wstaje, temu bór światło daje. Czy jakoś tak. Niemniej jednak owo światło było najlepszym prezentem, jaki mogłam dzisiaj od świata dostać. Odpowiednia barwa i natężenie światła mogą zmienić zwyczajne przedmioty w coś absolutnie pięknego. Dać nowe życie drzewom, polom, łąkom... i fotografom. Chyba nawet dziesięć tabliczek czekolady nie dałoby mi tylu endorfin, co te piękne rzeczy, które widziałam dzisiaj.

Wschód słońca nad Kaszczorkiem

Tak, przedarłam się w końcu przez las. Obrałam dobry kierunek i zdążyłam akurat na wschód słońca nad wsią pod Toruniem. Odetchnęłam głęboko, popatrzyłam na kołującego myszołowa, pomyślałam trochę nad dalszą trasą i wróciłam do lasu. Tym razem podążałam jednak jego obrzeżem, mając w głowie obraz mojej przewidywanej trasy. Ach, jakie tam były widoki! Wschodzące słońce zaczęło malować świat na brzoskwiniowo, a kolor ten wchodził w piękną grę z ustępującym chłodnym światłem przedświtu. Nie muszę chyba pisać, że szłam przez ten las z uśmiechem od ucha do ucha?










W lesie byłam sama. Nie spotkałam ani jednego człowieka i jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. Czasem trzeba pobyć w ciszy, w samotności nacieszyć się pięknem Natury. Głęboko odetchnąć świeższym powietrzem, wsłuchać się w nieśmiałe jeszcze śpiewy ptaków, poczuć całym sobą siłę i spokój płynące z lasu. Zatrzymać się, bez pospiechu kontemplować widoki, odnajdywać cieszące oko szczegóły, widzieć więcej niż zwykle. To dodaje energii i skrzydeł. Daje poczucie, że jestem częścią tego świata. I daje największe na świecie spełnienie.



 Czyż to nie są najpiękniejsze diamenty świata?

Przeprawa przez las zajęła mi trochę ponad 2 godziny. Słońce stało już wysoko nad horyzontem, kiedy dotarłam nad Drwęcę, ale wciąż dawało piękne, fotograficzne światło. Niebo było mleczne, zasnute oparami unoszącymi się znad wody. Rozpraszające się światło nadawało wszystkiemu nieco tajemniczy wyraz. Z minuty na minutę jednak biel nieba ustępowała nieśmiałemu błękitowi, który zajmował coraz większe jego obszary. 




Nad rzeką wilgoci jest zawsze więcej, toteż i przymrozek piękniej przystroił roślinność. Zakwitły białe kwiaty, wyrosły ostre kolce, bure zazwyczaj rośliny przybrały piękniejszą szatę. Nie na długo niestety. Wędrujące coraz wyżej Słońce przygrzewało mocniej i mocniej, zabierając po trochu światu tą piękną biżuterię. Może to i dobrze - dzięki temu poranki są jeszcze bardziej magiczne.

 Kwiaty zimą? Czemu nie!


Wędrując tak, krok po kroku, dotarłam do głównego celu wycieczki - ujścia Drwęcy do Wisły. Widoki, które tam ujrzałam, były jak wisienka na torcie. Ale to jeszcze nie wszystko. Stojąc nad brzegiem rzeki i obserwując krajobrazy, nagle usłyszałam znajome dźwięki. Zadarłam głowę do góry szukając ich źródła i nagle je ujrzałam. Gęsi. Pierwsze w tym roku gęsi. Mieszane stado gęgawy i zbożówki, około 40 osobników. To oznacza zbliżającą się wiosnę. Tak bardzo na nią czekam! Ucieszyło mnie to ogromnie, tak samo jak spotkanie 4 czapli siwych i pierwszego w moim życiu kobuza. To się nazywa dzień!


 Ostatnie metry biegu Drwęcy.

 Z prawej Drwęca, z lewej Wisła.


Do domu wracałam cały czas brzegiem Wisły. Po drodze spotkałam zające, dwa stada saren po 5 i 6 osobników, stadko gągołów i, tradycyjnie już, kilka nurogęsi,krzyżówek, łabędzi niemych i innych ptaków, zwłaszcza wróblowatych. To był intensywny spacer. Kiedy weszłam znów między bloki, poczułam się bardzo nieswojo. Tak, jakby to las był bardziej moim domem, niż własne mieszkanie. I kto wie, może tak jest?

2 komentarze:

  1. Lasy o świcie są magiczne :)
    Ja znów również lubię spacerować po lesie nocą, w świetle księżyca, gdy wszystkie odczucia okraszone są adrenaliną i tajemnicą.
    Bardzo fajny "spacerek" i fajna relacja.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Taak, spacery nocą też są cudowne, zwłaszcza kiedy leży świeży śnieg i akurat jest pełnia :) Pozdrawiam!

      Usuń