niedziela, 20 stycznia 2013

Raniuszki!

Niedziela. Bardzo piękny czas, aby zamiast grzecznie uczyć się do sesji, wyjść z aparatem na spacer. O 12 ubrałam więc się ciepło, wzięłam aparat, zamknęłam drzwi domu, w którym została moja piękna, schroniskowa koteczka i poszłam w świat. Od progu powitały mnie spore zaspy śniegu i białe, padające płatki. "Przydało by się jeszcze słońce" pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Osiedle, na którym mieszkam leży na samym skraju miasta, więc blisko stąd do jeziora, łąk, pól i lasów. Po 5 minutach marszu byłam już pomiędzy wielkimi drzewami, rosnącymi wzdłuż pięknej, białej alei. Co chwilę spotykałam rodziców z dziećmi, które korzystały z zimowej aury zjeżdżając na sankach. Ja tymczasem zmierzałam nad jezioro, całkiem teraz zamarznięte. W oddali, na tafli lodu widać było wędkarzy łowiących ryby,na zaśnieżonej plaży nie było jednak nikogo. Przystanęłam na chwilę, ponieważ uwagę moją przykuły baraszkujące na drzewach sikorki. Zawsze podziwiam ich zwinność i energię - są prawdziwymi nadrzewnymi tancerzami. A przy tym są urocze - któż nie lubiłby naszych sikorek? W obserwowanym przeze mnie stadku z początku widziałam tylko bogatki. Jednak po chwili, pośród kilkunastu żółtych brzuchów zobaczyłam niebieski przebłysk skrzydełek... Czyżby modraszka? "Nie, to niemożliwe" pomyślałam sobie. Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze sikory modrej. A jednak! Jedna podleciała na chwilę bliżej, tak, że wyraźnie mogłam zobaczyć jej pięknie niebieskie skrzydła. Ucieszyłam się jak dziecko. Z wrażenia nie zdążyłam jednak zrobić zdjęcia - skostniałe palce nie zdążyły nastawić ostrości, a modraszki po chwili już nie było. Nic to jednak! W tym stadku czekała na mnie o wiele większa niespodzianka. Coś, na co czekałam przez całe życie. Nagle, stojąc pod drzewem, dostrzegłam małego, biało - brązowego ptaszka siadającego na gałęzi nad moją głową. Szybko skierowałam w jego stronę obiektyw i oniemiałam z wrażenia. Oto przede mną siedział najprawdziwszy raniuszek, z krwi i kości. Piękna, puchata, biała kuleczka z czarnymi oczkami i malutkim dzióbkiem. Enrgii miał jeszcze więcej niz sikorki - przeskakiwał z gałązki na gałązkę z iscie małpią zwinnością. Nie był jednak sam - dostrzegłam jeszcze co najmniej 5 innych raniuszków. Wszystkie tak samo piękne i cudowne. Byłam w siódmym niebie. Zdążyłam na szczęście uwiecznić je na kilku fotografiach. Nie są może tak piękne, jak bym chciała, ale są ewidentm dowodem na moje spotkanie.  Kiedy napatrzyłam już się na baraszkujące raniuszkowo-sikorkowe stadko ( a trwało to dosyć długo - ciężko było mi je opuścić, mając w perspektywie długie godziny nauki do sesji) poszłam dalej. Szczęśliwa jak nigdy.Marzenia się spełniają! To wspaniałe uczucie ujrzeć wreszcie na własne oczy ulubionego ptaszka. W tym momencie nawet pantera mglista nie sprawiłaby mi większej radości niż widok raniuszków. Wróciłam do domu 1,5 godziny później, niż sobie planowałam. Ale co jest ważniejsze - biofizyka czy raniuszki? :D

A oto parę ujęć tych cudeniek:

1 komentarz:

  1. Milutkie kuleczki :) Ulubiony gatunek wielu osób, również mój :)

    OdpowiedzUsuń