poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Czarny weekend

Zawsze kochałam zwierzęta. Dogadywałam się z nimi znacznie lepiej niż z większością ludzi, i choć mój stosunek do nich zmieniał się w przeciągu lat, dziś "czuję je" bardziej niż kiedykolwiek. Pomimo tego, że na studiach usilnie starali się wpoić mi przedmiotowe traktowanie zwierząt (i prawie im się to udało), to w porę się ocknęłam i poszłam w zupełnie inną stronę. Byłam w kilku rzeźniach, kilkunastu fermach drobiu, chlewniach, oborach. Po tym, co tam widziałam, miałam tylko dwa wyjścia - albo całkowite zobojętnienie i uznanie, że zwierzę to rzecz, albo dopuszczenie do siebie świadomości cierpienia, strachu i ogromu innych emocji, które odczuwają te stworzenia. Wybrałam drugą opcję, bo chciałam żyć bez wyrzutów sumienia, bez wmawiania sobie, "że tak trzeba" i że "zawsze tak było i będzie". Zrezygnowałam z jedzenia mięsa 2 lata temu (bo kiedy schabowy na twoim talerzu nagle zaczyna krzyczeć jak świnie w rzeźni, to człowiekowi od razu apetyt przechodzi) i dzięki tej decyzji rozumiem zwierzęta znacznie lepiej, niż kiedyś. Mój mózg już nie tworzy barier obronnych (bo gdyby kiedyś w całości dopuścił do siebie myśl, że zwierzęta na prawdę czują, to mięsa nie mogłabym jeść już od dawna) i dzięki temu przestał traktować zwierzęta jako ładne, ruchome pluszaki, a zaczął widzieć w nich osobowość. Stwierdziłam niedawno, że coraz mniej istot mogę określić jako zwierzę (w złym tego słowa znaczeniu, jako istotę którą kierują tylko instynkty) - zwierzęciem może być mrówka, mucha, żaba, ale stworzenia, które mają własny charakter, przestają być dla mnie "zwierzętami" a zaczynają być po prostu osobami. Dlatego niektóre z nich po bliższym poznaniu lubię, a niektóre darzę wielką antypatią i nie mogę z nimi nawiązać nici porozumienia, tak samo jak to się dzieje wśród ludzi.

Idąc więc do lasu wcale nie czuję się, jakbym spędzała czas w samotności, bo przecież wokół mnie jest tyle odmiennych osobowości! Zwłaszcza, kiedy jestem w stanie obserwować te same jednostki kilkukrotnie i na prawdę poznać ich charakter. To tak, jakbym spotykała się ze znajomymi. Idę do lasu de facto w odwiedziny, sprawdzając, co słychać u moich przyjaciół. Dlaczego o tym piszę? Kiedyś w lasach, otaczających naszą działkę, panował błogi spokój i na prawdę można było odpocząć, spacerując między drzewami, słuchając ptaków, ciesząc się zielenią. Dziś już niestety nie można.

Wyobraźcie sobie, że wstaję w sobotę koło 4 rano, żeby ukryć się między drzewami na mojej ulubionej łące i poczekać na sarny. Cieszę się, bo ranek jest ciepły i suchy, niebo bezchmurne, będzie ładne światło, kiedy dzień już wstanie. Liczę na dobre zdjęcia, z trawami oświetlonymi na brzoskwiniowo, z pięknymi łanami kocanki i delikatnymi brzozowymi gałązkami w tle. Wychodzę za bramę działki i... Po 30 metrach muszę zrobić w tył zwrot i schować się w lesie. Myśliwi. Szli w tą samą stronę co ja, aczkolwiek inną drogą, widoczną w oddali. No ale co, mam zawrócić? Po takim wysiłku, jakim jest pobudka o 4 rano? Nie ma mowy. Przeszłam środkiem lasu, żeby ich ominąć. I co? Znów w tył zwrot, bo tu z kolei idzie następna para. Przedzierałam się więc przez lasy jak jakiś partyzant, przez co na polance byłam dobre pół godziny później...

I kiedy człowiek tak siedzi w krzakach, a wokół padają strzały, to na prawdę robi się człowiekowi słabo. Kiedy na prawdę dopuści się do siebie myśl, że każdy ten strzał to kolejna śmierć jakiejś osobowości. Siedziałam zrezygnowana, przede mną pusta łąka, pewnie nic dziś nie przyjdzie... Ale przyszedł, ten sam koziołek, którego zdjęcia wstawiałam w ostatnim poście. Ale niestety, już bez narzeczonej, która zapewne biega teraz po niebieskich pastwiskach...

Najpierw widziałam go z daleka, kiedy ostrożnie wychodził z lasu.


Kręcił się, przychodził i odchodził, czasem szczeknął.




Ale w końcu podszedł dość blisko, pokazując, jaki jest piękny.





I co? Spotkałam go po raz drugi. Mam jego zdjęcia, potrafię go rozpoznać, przestał być anonimowy, stał się mój. I jak mam się czuć, kiedy przy każdym strzale rozmyślam, czy tym razem zabili i jego? W piątek po południu, od godziny 17, padło koło 20 strzałów, w sobotę przez cały dzień koło 30. Człowiek idzie ścieżką, a z ambon z wyższością patrzą myśliwi. To pierwszy rok, kiedy jest ich aż tylu! Spotkałam w ten weekend jeszcze jednego koziołka (również z dość charakterystycznym porożem) i przepięknego lisa ze smukłymi łapami i ogonem jak z wystawy. I przy każdym tym spotkaniu czułam ból i strach, bo te istoty mogły umrzeć dosłownie w każdej chwili, dla idiotycznej rozrywki kogoś, kto śmie nazywać się człowiekiem.

A w niedzielę? Od rana był spokój, myślę sobie - może już koniec. Nie, moi drodzy, wręcz przeciwnie. Leżę sobie spokojnie koło południa, czytając książkę i ciesząc się ciepłem słońca, kiedy znów ciszę przerwał odgłos wystrzału. I kolejny, i jeszcze jeden. Ich częstotliwość wskazywała, że za jeziorem ci zwyrodnialcy mają polowanie zbiorowe. Padło około 40-50 strzałów. I na prawdę, możecie mi wierzyć - czułam się tak, jakby dokonywali tam egzekucji na ludziach. Byłam wściekła, i nadal jestem. Właściwie to czuję się tak samo, jak po każdej wizycie w rzeźni. Nienawidzę niepotrzebnego zabijania, zabijania dla zabawy, dziwnie rozumianej rozrywki... Tylko 3 dni, a w lesie pewnie blisko 100 zwierząt mniej. Kochałam ten las, mimo że nie był szczególnie piękny ani bogaty, ale był mój, tam nauczyłam się szanować przyrodę. A teraz jakaś hołota zabija po kolei to wszystko, co było mi tak bliskie. Strzał za strzałem, dzień po dniu.

Może nie powinnam się tak przywiązywać, bo przecież byłoby prościej. O wiele prościej byłoby zbudować wokół siebie mur znieczulicy, traktując każde zwierzę jak rzecz. Zjeść na obiad schabowe jak normalny polak, śmiać się z "ekoterrorystów", nie mieć oporów przed krzywdzeniem zwierząt. Bo to tylko rzeczy, a przecież bóg kazał czynić ziemię sobie poddaną, więc można wszystko, prawda?

Po raz pierwszy w życiu poczułam ulgę, kiedy wróciłam do miasta. Przerażające.







P.S. Wilgowe dzieci już umieją śpiewać. Szybko się uczą.

6 komentarzy:

  1. Ech, no widzisz, to bardzo złożone zagadnienia. Trudno o tym mówić bez emocji, szczególnie gdy ma się ta unikalną odmianę empatii w stronę "nieczłowieczego świata".
    Cieszę się, że jesteś po tej lepszej stronie. Jestem po podobnych studiach i paradoksalnie cały proces odwrotu od przedmiotowego traktowania zwierząt zaczął się również po odwiedzeniu miejsc masowej zagłady - ubojni. Już same obory wydały mi się przerażające czy chlewnie, a co dopiero ubojnie. Dobrze, że przybywa dobrych ludzi, nowy świat zbliża się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzej niż teraz chyba już nie może być- liczę na to, że po tym, jak "ochrona przyrody" sięgnie u nas kompletnego dna, kiedyś się odbije i będzie lepiej. Pytanie tylko czy wtedy jeszcze będzie co ratować...

      Usuń
  2. Ciekawe czy gdyby nagle świat pozbawić wszelkiej maści karabinów to czy myśliwi polowaliby z łukiem i nożem i czy byłoby ich tyle samo. A może wystarczyłoby tylko przekonać decydentów do zastosowania do wszystkich zwierzaków takich samych kryteriów czyli zakaz polowania w okresach godowych i np. bezwzględny zakaz wjeżdżania samochodem do lasu. Mam nadzieje, że reinkarnacja to prawda i że każdy myśliwy tyle razy odrodzi się sarną, jeleniem, dzikiem ile ich w całym swoim marnym życiu zabił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po stokroć bardziej bym wolała, żeby polowali z łukiem (dzisiejsze łuki bloczkowe to już nie lada maszyny), przynajmniej śmierć odbywała by się w ciszy, nie stresując połowy lasu. A kryteria odstrzału chyba niestety niedługo będą takie same dla wszystkich, czyli brak jakichkolwiek zasad i możliwość strzelania np. do dzików, kiedy prowadzą młode... Skoro Szyszko tak sobie zażyczył, to pewnie tak się stanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wierzę, że oni za to zapłacą...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając ten teks miałam wrażenie że czytam własne myśli. Jestem tak nieodporna, że ryczę niemal nad każdym biednym stworzeniem, rozjechanym, złapanym we wnyki, wiszącym na łańcuchy czy inaczej skrzywdzonym. Nie umiem się odciąć i bardzo mnie to męczy bo te okropności są wszędzie naokoło. A z każdym rokiem jest u mnie gorzej. Myślałam że po trzydziestce jakoś się ogarnę, nic z tego.

    OdpowiedzUsuń