sobota, 16 kwietnia 2016

Szarańcza!

W sobotę, poza szlakiem Barwik-Gugny pojechałyśmy również na Groblę Honczarowską. Fakt, zmęczone mięśnie już zaczynały się odzywać, stare urazy ścięgien i nadwyrężone stawy również, ale co zrobić, jak dusza gna do przodu, wciąż dalej i dalej? Wszak wiosna w pełni, a w sercu jeden wielki zew wędrówki. Tym razem już szłyśmy spokojniej, stałym rytmem, jeszcze bardziej wszystko podziwiając. Pierwsze przylaszczki, kokorycz, i przepiękny wawrzynek wilczełyko z równie pięknym rusałką pokrzywnikiem dały nam kolejną dawkę uśmiechu.


Cieszyłyśmy się ciepłymi promieniami słońca, lekkim wiaterkiem, tym ogromem piękna przyrody, który nas otaczał. Na szczęście mogłyśmy już iść w traperach - moje łydki były już do krwi obtarte od jakże nieprofesjonalnych kaloszy. Z wieży widokowej na grobli rozciągał się taki oto piękny widok, na... (uwaga, tutaj zaskoczenie)...bagna! :D



I na tejże wieży spotkała nas kolejna zabawna sytuacja. Otóż stoimy sobie u jej podnóża (na której szczycie stoi dwóch turystów) i obserwujemy przez lornetki błotniaka stawowego, podziwiamy jego akrobacje i piękne zwisy w powietrzu. W pewnym momencie panowie postanowili zejść z góry i z czystej uprzejmości zagadali do nas, co tam widać ciekawego. Szybko ich zlustrowałyśmy  - panowie z wypasionymi, turystycznymi plecakami, ubiór khaki, trapery, ogólnie widać że nie świeżaki. Koleżanka stwierdziła, że panowie również ptasiarze (No bo w sumie czego innego szukać na bagnach jak nie ptaków?)(Ech, wiem, ja wszędzie widzę tylko ptaki, to już uzależnienie)(Jakiś tani odwyk zna ktoś może?) więc zagadała o tym błotniaku i z dumą i radością w oczach powiedziała "a my to dzisiaj widziałyśmy podróżniczka!" oczekując okrzyków zachwytu i zazdrości, na co panowie, również z taką samą dumą i entuzjazmem odpowiedzieli "noo, a my to dzisiaj czaplę widzieliśmy!".
Żeby nie zrobić panom przykrości, śmiechem wybuchnęłyśmy dopiero jak sobie poszli :D I broń boże nie z ich niewiedzy, raczej z... hmmm... drobnego nieporozumienia mentalnego!
I tak, jedząc pozostałości świątecznego mazurka ( no bo co innego mogą jeść ptasiarze jak nie mazurki?) podziwiałyśmy znów nasze ukochane czajki i krwawodzioby...

Natomiast wieczorem, kiedy wróciłyśmy już do Plut, wybrałyśmy się jeszcze na krótki spacerek nad rzekę. I tutaj czekała nas kolejna niespodzianka. Trafiłyśmy idealnie, byłyśmy dokładnie w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Otóż nad Biebrzą ptaki zdecydowały, że odlatują. Zawsze mnie fascynował proces podejmowania decyzji w tak olbrzymim stadzie. Kto pierwszy decyduje o odlocie? I dlaczego inne ptaki lecą za nim, zamiast zostać na miejscu? Przecież z wody cały czas podrywa się jakiś ptak i poleci za nim najwyżej kilka ptaków obok, bo coś je spłoszyło. Tymczasem to, co widziałyśmy, to był impuls. W jednej chwili na horyzoncie utworzyło się jedno przeogromne stado, stworzone ze wszystkiego, co na Biebrzy akurat siedziało. Czyli w przeważającej większości rożeńce, świstuny, krzyżówki, trochę cyranek, cyraneczek, płaskonosy, różne siewki, czaple, gęsi...No wszystko po prostu. Na niebie kłębiło się to stado dosłownie jak szarańcza... Zdjęcia mam, aczkolwiek bardziej dokumentacyjnie - są i tak mocno przycięte ze zdjęcia pierwotnego. Ale powiedzcie mi, ile tysięcy ich tam może być? To jest tylko kawałek nieba, ale możecie mi wierzyć na słowo, że nie było ani jednego fragmentu nieba gdzie nie było ptaków!



I kłębiło się to na niebie, lawirowało, wzlatywało w górę i w dół... Takie stada stworzyły się w jednej chwili po obu stronach rzeki. Zachowywały się momentami jak olbrzymie stada szpaków.
Na dodatek z naszej wsi ktoś wystartował balonem - byli nad rzeką nieco po głównym przelocie, ale wciąż mogli lecieć razem z ptakami. Jakże im wtedy zazdrościłam!





Leciały dobre 15-20 minut. To była decyzja ostateczna. Nazajutrz na rzece było może 10-15% ilości ptaków, jaka była tam w sobotę. Dlatego dziękuję z całego serca losowi, że pozwolił mi zobaczyć coś takiego. To kolejna rzecz, której myślę nie zapomnę już do końca życia. I myślę, że będę musiała bardzo długo czekać, aż zobaczę znów coś tak niesamowitego!
Nie muszę mówić, że po takiej wyprawie spało nam się bardzo, bardzo dobrze?W nogach myślę koło 20-25 km, więc znośnie jak na wędrówki po zimowym zasiedzeniu. A co się pośpiewało wieczorem, co się porozmawiało miło z właścicielami pensjonatu, to nasze.
To już przedostatnia część biebrzańskiej opowieści. Chociaż mam szczerą nadzieję, że nawet ta ostatnia nie będzie zupełnie ostatnią!

6 komentarzy:

  1. Na 100% nie będzie! Jak sobie Biebrza kogoś upatrzy, to już w niej przepadł:) A tak na marginesie, gdzie w Plutach jest jakiś pensjonat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pensjonat wybudowany podobno w zeszłym roku - odbudowany stary drewniany dom z trzema pokojami na piętrze i kuchnio-salonem z kominkiem na parterze. Idealna miejscówka, jako że byłyśmy tam same to za 30 zł za nocleg miałyśmy do dyspozycji cały dom, na dodatek przemiła właścicielka przynosiła nam codziennie mleko od swojej 17-letniej (!) krowy i swojski ser ;) ( http://biebrzanskakraina.pl/ ). No i, co dla mnie jest niezwykłe, właścicielka stara się na prawdę poznać każdego przyjezdnego, zaprasza do siebie na kawę i ogólnie jest bardzo sympatyczna!

      Usuń
  2. To już wiem. Drewniany domek przy samej drodze po prawej stronie jadąc od Burzyna. Zastanawialiśmy się nawet, jak im idzie agrointeres:) Może skorzystamy, jak nam się znudzi nocowanie w aucie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie ;) Z interesem ponoć kiepsko, ale szczerze mówiąc trudno ich znaleźć w internecie...

      Usuń
  3. Kurczę, chyba się w końcu skusimy na tę Biebrzę :-)

    OdpowiedzUsuń