poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Podróż marzeń - raj na ziemi!

Tak to się moi drodzy stało, że w końcu, ni z tego ni z owego, spełniłam jedno z moich największych marzeń. Coś, o czym śniłam od dawien dawna, co jawiło mi się jako ziemia obiecana. Chodzi oczywiście o wyprawę nad rozlewiska Biebrzy. Pojechałam tam ze znajomą i do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że ten wyjazd doszedł do skutku i że wszystko poszło tak gładko... Nic chyba nie mogłoby pójść lepiej.
Wyjechałyśmy w piątek rano, tak żeby być w miarę wcześnie na miejscu. Do dyspozycji były tylko niecałe 3 dni - trzeba było je wykorzystać w 100%. Niecałe 3 godzinki podróży w wyśmienitym towarzystwie, zakwaterowanie w przecudownym pensjonacie i hajda w teren! Cel numer jeden - trasa w Mścichach.

W piątek było pochmurno i niestety wiało coraz bardziej, ale przynajmniej nie padało. Z resztą, pogoda nie jest ważna przy takim nagromadzeniu endorfin we krwi, jakie my miałyśmy! Już od progu powitały nas piękne biebrzańskie tereny i pierwszy z wielu nowych dla mnie gatunków ptaków - potrzos.




Po kilkunastu minutach marszu stwierdziłam, że chyba jednak nie dojechałam szczęśliwie na miejsce. Musiałam mieć po drodze śmiertelny wypadek, a teraz w ramach nagrody za dobre życie trafiłam do raju. 
Ptaki! Ptaki wszędzie. Skowronki, żurawie, bociany, czajki, kszyki, krwawodzioby... I oczywiście tysiące gęsi. Były wszędzie, po prostu wszędzie. Trafiłyśmy idealnie na końcówkę ich przelotu. Spotykałyśmy je w czasie naszego całego pobytu częściej niż kawki w mieście! podobno to był ostatni weekend na to, żeby je tam obserwować. Miałyśmy nawet niebywałe szczęście obserwować ich odlot, ale o tym później.




W pewnym momencie odwróciłam głowę i oniemiałam z wrażenia. W moim kierunku zbliżało się olbrzymie stado gęsi. Nie mam pojęcia, ile ich tam było, 10-20 tysięcy? Zakryło sobą całe niebo, a ten hałas piór, te ich krzyki... Przelatywały nad nami bardzo nisko, szykowały się do lądowania na polach. Niestety miałam założony długi obiektyw, więc zdjęcia nie pokazują do końca tego, co widziałam...

Nadlatywały zza horyzontu. Tutaj widać zaledwie 1/4 tego rozciągniętego stada.


To zdjęcie zrobiłam przy ogniskowej 50 mm. Tak nisko leciały!


To będzie chyba jedna z rzeczy, które zapamiętam na całe życie. Nie muszę chyba mówić, że miałam doprawdy szalony uśmiech na twarzy? Gdybym tak się cieszyła będąc na uczelni, trafiłabym od razu do odpowiedniego szpitala...
A dalej? Dalej zaczęły się schody. Trochę zbagatelizowałyśmy ze znajomą tą trasę i nie wzięłyśmy ze sobą kaloszy. Błąd. Duży błąd. Bo ścieżka dalej była coraz bardziej pozalewana. Temperatura na zewnątrz + 2 stopnie i niemożebny wiatr, niemniej jednak nasze wariactwo nie pozwoliło nam ot tak zawrócić, o nie! Buty i skarpetki sio, i odkrywamy w sobie swojego wewnętrznego łosia, brodząc w lodowatej wodzie po uda. Łącznie 8 zalanych fragmentów drogi, takich jak to poniżej (choć trochę słabo widać), w obie strony oczywiście. Po czwartym musiałam sprawdzać, czy mam jeszcze stopy, bo czucie zanikło :D


Ale warto było, zarówno dla widoków, jak i dla samej radochy!






A poniżej, fragmenty Afryki! Mają te rozlewiska w sobie coś z sawanny...



I tak dotarłyśmy w końcu na wieżę widokową, zmoknięte i zmarznięte, ale do granic możliwości szczęśliwe!



Łącznie w czasie tej 4-godzinnej wyprawy ( tak to jest, kiedy bardziej się stoi i patrzy niż się idzie) widziałam chyba więcej ptaków, niż w całym swoim życiu. Na rozlewiskach mnóstwo rożeńców, świstunów oraz kszyków i krwawodziobów (czyli kolejne dwa nowe dla mnie gatunki), oczywiście gęsi, łabędzie nieme, czaple siwe, krzyżówki, trochę pliszek, kwiczołów, szpaki, nurogęsi... Niestety nie uwieczniłam ich na zdjęciach - zbyt krótki obiektyw. Ale przez lornetkę widziałam :)
A w drodze powrotnej pierwsza oznaka tego, o czym napiszę w kolejnym poście - grupka 3 "ornitologów" jadąca swoim wybitnie nieterenowym autkiem po naszym szlaku. Jakoś się nie przejęli, kiedy im powiedziałyśmy, że nie przejadą, bo droga jest zalana. Bo państwo mają przecież dwie pary kaloszy! Do dzisiaj zachodzę w głowę, czy państwo ornitolodzy zawrócili przed pierwszym rozlewiskiem, czy może uprawiali nową dyscyplinę olimpijską pt. "rzut kaloszem na odległość", coby w tych dwóch parach mogły przejść trzy osoby... C.D.N!!!

5 komentarzy:

  1. Czyli dotarłaś na moje tereny. Co prawda kompletnie nie wiem, co to jest trasa w Mońkach, gdyż na zdjęciach jest droga/grobla z Mścichów na Biały Grąd:) Byliśmy tam w Wielkanoc (na 11 zdjęciu widać miejsce, gdzie od kilku lat regularnie nocujemy w samochodzie), ale pod względem ptaków było zdecydowanie gorzej (w ogóle Biały z roku na rok niestety staje się coraz mniej ptasio atrakcyjny). PS. Zawsze zastanawiałem się, jak można jechać nad Biebrzę bez, co najmniej, gumowców :)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, oczywiście chodzi o Mścichy, tak to jest jak się pisze cokolwiek przed 7 rano :D Poprawione. Natomiast gumowce miałyśmy, ale w pensjonacie :D To był nasz pierwszy wypad nad Biebrzę tuż po przyjeździe i nie sądziłyśmy, że szlak będzie zalany. Przez następne dwa dni kalosze dzielnie nosiłyśmy w plecakach; ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło - przynajmniej obmyłyśmy stopy w biebrzańskich wodach, o! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna wyprawa, ale co dla mnie ważniejsze, przepiękne, naturalne (nie przebajerowane) zdjęcia z uwielbianą przeze mnie nutą nostalgii. Po prostu cudowne. Czuję jakbym tam był, choć byłem tylko kilka razy w życiu i nie znam tych terenów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ja mam nadzieję będę tam wracać regularnie - zostawiłam nad Biebrzą spory kawałek duszy, i trochę mi bez niej pusto...

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń