piątek, 4 marca 2016

Zapach jelenia

Nareszcie udało mi się wyrwać gdzieś na wypad, w nowe dla mnie tereny. Pojechałam odkryć inny kawałek Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej, jak się okazało-strzał w dziesiątkę. Może dlatego, że nie szukałam niczego szczególnego... Pojechałam tak właściwie po to, żeby zwolnić, odetchnąć, poczuć las wszystkimi zmysłami, uspokoić myśli. Uwielbiam siedzieć między drzewami na pniu i wciąż na nowo odczuwać więź z Naturą, napawać się tym spokojem i ciszą. Nie oczekiwałam niczego, więc może dlatego las dał mi z siebie tak wiele. Kiedy zboczyłam z głównej drogi, trafiłam na przepiękne częściowo brzozowe zagajniki, takie, jakie lubię najbardziej.



Byłam na prawdę oczarowana i czułam, ze powoli wchodzę w zupełnie inny świat. Gdzieś koło mnie śpiewał drozd śpiewak, przeleciał nade mną pierwszy w tym roku skowronek, słychać było sikory, a ja wędrowałam coraz dalej.


Sądząc po zwiększającej się liczbie jelenich odchodów, powoli wchodziłam w ich królestwo. Ileż ich tam musi żyć! Mocno wydeptane ścieżki, gdzieniegdzie kępki jeleniej lub dziczej sierści, mnóstwo odcisków racic.


W pewnym momencie weszłam między świerki, gdzie najprawdopodobniej jest mały ruch powietrza - poczułam, chyba pierwszy raz w swoim życiu, intensywny jeleni zapach. Przez chwilę mogłam się poczuć jak pies myśliwski, który tropi zwierzynę na węch!
Idąc dalej, marzyłam o tym, żeby za którymś drzewem zobaczyć ich sylwetki. Szłam cicho, omijając wszelkie gałęzie (co chyba mi się udawało, skoro nawet sójki się nie zorientowały, że idę, aż do ostatniego momentu. Przedtem mogłam sobie posłuchać ich sójkowego koncertu, składającego się z głosu myszołowa, czajki i innych niezidentyfikowanych treli). Niestety, nic z tego. Jeśli jelenie tu były, to poszły dalej. Ale mogłam do woli napatrzeć się na ich często używane bagienka, znalazłam nawet jeden mały jeleni fragment poroża, ułamany z góry, prawdopodobnie od młodego osobnika.












Poniższe zdjęcie czarno-białe. Picasa się zawiesiła i uparcie zmieniała mu kolorystykę, więc się nie kłóciłam ;) Może tak jest i lepiej...


Myślę, że las czuje, w jakim nastroju jest człowiek przezeń idący. Szłam z zachwytem, uśmiechając się od ucha do ucha, ale i z wielkim szacunkiem do pokazywanego mi piękna. I im bardziej wtapiałam się duszą w las, tym mniej bały się mnie zwierzęta i tym bardziej wychodziły mi naprzeciw. Stadko siedmiu kruków, które nie okrzyczało mnie z powietrza, ale wesoło baraszkowało w powietrzu, duże stado czyży, które siadały na gałęziach koło mnie w odległości bliższej, niż zazwyczaj. No i sikory... One są zawsze blisko, zawsze w tych radosnych stadkach, ale tylko czasami podlatują tak blisko jak dziś. Kiedy się nie spieszę, kiedy mam odpowiedni stan umysłu, te puchate kulki zbliżają na wyciągnięcie ręki i ciekawie się przyglądają. Zagadują. A ja odpowiadam :) Wydłubują coś spod kory tuż koło mnie, wcale nie przejmując się moją obecnością. A i z sójką pogadałam sobie po myszakowatemu, ta zresztą też podleciała na odległość 2-3 metrów i ciekawie się przyglądała. To wszystko sprawiło, że poczułam się na prawdę zaakceptowana jako fragment tego lasu. I to było najpiękniejsze.







I na koniec jedno nietypowe zdjęcie kruków. Technicznie okropne, właściwie nie ma w nim nic, ale... Podoba mi się co prześwietlenie zrobiło z ich sylwetkami, wyglądają jak jakieś wydrzyki :)


3 komentarze:

  1. Fajnie jest pospacerować po lesie i zrozumieć go przez zapach. Leśne mokradełka maja urok i czubatka świetna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie jest pospacerować po lesie i zrozumieć go przez zapach. Leśne mokradełka maja urok i czubatka świetna.

    OdpowiedzUsuń